poniedziałek, 17 czerwca 2013

Wyjeżdżam- tęsknijcie ( no i o seksie oralnym w CINIBIE).

                        Mieliście kiedyś problem w brakiem weny? Mnie się to ostatnio zdarza. Czuję się jakbym stał na balkonie, odpalał papierosa zapałką, na którą celnie pluje złośliwy sąsiad z góry. Już, już czuję się jak Gregory House, kamera robi zbliżenie na moje oczy, w których zagościła iskierka geniuszu- bęc, sąsiad znowu trafił a ja z obrzydzeniem wycieram reszki jego plwociny z ręki. I tak w kółko. Gdybym miał poruszyć kwestię z mojego życia, czytalibyście męskie wycie do księżyc. W jego skład standardowo wchodziło by, że kobiety to złe istoty, ludzie to cholerni zdrajcy a ja ostatnio prawie rzuciłem się z nożem na autobusowe DJki. Nic nowego. Jednak tak jak to bywa, temat niespodziewanie wyłonił się jak noworodek z…no wiecie.
            Za jakąś godzinkę o 3:30 wyruszam z domu, z torbą mieszczącą wszystkie skarby Fort Knox na rzut kwatermistrzowski. Taki dobry uczynek raz do roku- razem z ekipą kumpli i komendantem Hufca Ziemi Raciborskiej jedziemy rozkładać obóz dla paru setek dzieciaków, które przyjadą tam na 2-3 tygodniowy odpoczynek nad morzem. Wspominam moją poprzednią drogę na obóz. Trwała <fanfary> 21h. Rozumiecie? 22 cholerne godziny, ¾ drogi na stojąco, ¼ drogi przysypiając z kumplami w kiblu. Po wyjściu z pociągu w Ustroniu Morskim byłem tak zmięty, zniszczony, że żadna z ostatnich imprez nie miała tyle alkoholu by mnie urządzić jak PKP. Kontrolerzy? Nie kpijcie, nie pojawili się w pociągu ani razu, wiedzieli, że za warunki w jakich każą jechać ludziom są porównywalne do hitlerowskich transportów. Ścisk jak cholera, człowiek koło człowieka, nawet podrapać się nie można było bez uprzedniego poinformowania o tym połowy wagonu, wybiciu komuś ostatniego prawdziwego zęba i wzięcia pod uwagę paraboli lotu ręki do swędzącego miejsca. Ta ostatnia jest o tyle ważna, że przypadkiem można było podrapać nie to ciało co trzeba, niekoniecznie w miejscu, w którym mnie swędziało. Tym razem, kupiliśmy z chłopakami miejscówki. Ciekawe czy będzie lepiej? Hahahaha. Tak ja też w to nie wierzę, po naszych kolejach można spodziewać się co najwyżej nie spadającej deski w WC. Hahahah. Znowu żart, tego też nie można wymagać.
Szlag mnie trafia za każdym razem kiedy jestem zmuszony kupić bilet w kasie. Podchodzisz do kobiety, mówisz gdzie chcesz jechać, gdzie masz przesiadkę, jaką linią i przewozem jedziesz by usłyszeć, że „nie znalazła takiego w systemie” i może wybrać nam inną. Przecież dopiero co siedziałem przed komputerem, z rozkładem online PKP i widziałem jak w mordę strzelił, że jest. Po co paniom te komputery? Zdaje się, że do tego samego doczego służą one w Urzędzie Wojewódzkim przy ul. Jagiellońskiej, gdzie przechodząc przez korytarze i pokoje wielkości hangarów dla DreamLinerów na co 2 komputerze widać facebook.pl, demotywatory, komixxy itp. Kiedy już w końcu wytłumaczysz pani, że taki przejazd jest, jej komputer nagle stwierdzi, że chyba faktycznie coś pochrzanił- dostajesz bilet. Idziesz na peron, jesteś już prawie szczęśliwy bo za chwilę siądziesz w przedziale i będziesz mógł odpalić papierosa w przedziale dla palących. Zaraz, moment. GDZIE JEST PRZEDZIAŁ DLA PALĄCYCH!? Cholerna UE! Teraz trzeba tolerować i uznawać wydziwianie nie-palaczy na każdym kroku. Przecież oni też powinni tolerować mój nałóg czyż nie? Ja toleruję nie palenie- oni niech tolerują palenie. Zawsze miałem zasady- nie palić przy dzieciach w pomieszczeniu, przy chorych, na przystanku pod wiatą i na przejściu dla pieszych. AntyPalacze zachłannie chcą więcej. W knajpach muszą być oddzielne sale, jeśli ich nie ma- sru na dwór. Jeśli jest zima- oduczysz się palić nim zamrożona cielęcina, którą nazywasz ręką, bo nim znajdziesz nią zapalniczkę, papierosa- wyzioniesz ducha, który w drodze do stwórcy straci z zimna obie nogi (w przypadku aniołów panów- 3). Za niedługo będziemy mieć tak jak to jest na Ukrainie. Jak zrelacjonowała mi Dzwina z Lwowa, u nich panuje całkowity zakaz palenia „na zewnątrz”. Nie, nie wyjdziesz na dwór i nie zapalisz. Jeśli cholernie Cię podszczypuje rak- musisz iść do swojego domu lub błagać by ktoś użyczył swojego jako palarni. Prawdopodobieństwo, że wróciłbym z Ukrainy jest nikłe, bo dostałbym tyle mandatów za palenie na ulicy, że miliony chrywien spłacałbym Ukraińskiemu rządowi do końca życia.
            Pomijając te niedogodności znowu mam nadzieję, że jednak będzie gdzie usiąść, że jakiś napruty Koranem arab nie zechce zająć mojej miejscówki podrzucając radośnie detonator,  no i że kibel mnie nie zabije lub nie wessie na tory.
            A jak już o WCtach, kiblach i miejscach publicznych mowa- 4 maja na Spotter CINIBy wpłynął post. W nim, pewien młody, pełen godności, powagi i kultury młody mężczyzna napisał, jak to w kabinie pracy indywidualnej pewna para radośnie uprawiała seks oralny (Spotter CINIBA, post 4 maja-klik).
Napisał tak:

„[…]Pomimo, że jestem facetem to myślałem, że się szczerze porzygam. Ludzie kurwa zero szacunku do siebie i do nikogo. Pozdrawiam tą smutną parę, może lubicie adrenalinę ale myślę że kibel byłby również emocjonujący a mniej obleśny."

W związku z tym, że jest 3:15 a ja zaraz jadę na pociąg, nie będę tłumaczył, jak bardzo cnotliwie i dziewiczo śpiewasz. Wiem jedno- nie jesteś facetem, jeśli choć raz nie marzyłeś o seksie w miejscu publicznym z gorącą laską z wydziału biologii (tamtejsze dziewczyny ostatnio poprawiał mi w guga humor namiętnymi pocałunkami między sobą- bawić się potrafią). Jeśli będę miał okazję- napiszę do Was z pociągu. Tymczasem, jeśli nie będę miał Internetu- do zobaczenia za tydzień- wyruszam czynić dobro!

Z harcerskim pozdrowieniem : CZUWAJ!

czwartek, 13 czerwca 2013

Zabił Celine Dion, przed pudłem uciekam ja! I jeszcze coś o dzieciach.

                Zabiłem Celine Dion!

                Zawsze uważałem, że dzieci to zło. Szczególnie te małe, krzyczące, żądające wszystkiego, które spotykamy w centrach handlowych. Uważałem także, że byłbym najkoszmarniejszym ojcem jakiego ziemia nosiła. Dziś zapomniałem indeksu, zgubiłem klucze, zabiłem Celine Dione. Co by było jakbym miał zajmować się dzieckiem? Jestem pewny, że zgubiłbym dzieciaka na stacji, pomylił wózki w parku i przyprowadził zupełni to samo dziecko tylko, że innej płci i na 100% zasnąłbym na kanapie gdy moja latorośl odkryłaby genetycznie dziedziczone po tacie zapędy pirotechniczne. Jak się ostatnio okazuje, to się zmienia tak jak poglądy polityczne.
                Odkąd na świat przyszedł Dominik, mój niespełna 3 letni kuzyn, wszystko się zmieniło. Dziś przykładowo, niczym starszy brat lub wujek poszedłem z nim na spacer. Uzbrojony w psa, którego IQ nie przewyższa ameby, moją arabską głowę i telefon satelitarny z możliwością wezwania na ratunek GOPRu- wyruszyliśmy. Wiecie co? Nie pamiętam kiedy tak dobrze się bawiłem. Alkohol, papierosy i siedzenie w knajpie są super. Ale nic nie przewyższy radości z powrotu do dzieciństwa i radochy z zabawy z dzieckiem, które ubaw znajduje nawet w rozdeptanym ślimaku czy psiej kupie. Nawet huśtawka mnie utrzymała!
                Kiedy wróciliśmy do domu rozkazałem ojcowskim tonem skierować się do łazienki celem umycia rąk.  No i tutaj rozpoczyna się moje krwawe dzieło, które zwiastowałem tym krzykliwym tytułem. Gdy trzymałem młodego przy umywalce, ten z radości potrącił Celine Dion. Spadła niczym DiCaprio w głębie oceanu. Usłyszałem stuknięcie. Pomyślałem, że „przecież setki razy spadały mi perfumy, szkło jest mocne, zaraz to podniosę”. Kiedy spojrzałem w dół i zobaczyłem rozbite perfumy, który zalał podłogę i w  ramach zemsty chce mnie zagazować- wpadłem w histerię, zupełnie jakbym faktycznie zgubił dziecko. Kiedy ciocia zapytała co się stało, odpowiedziałem tonem pełnym pewności siebie i luzu, że ROZBILIŚMY jakieś perfumy (ważne jest tu użycie liczby mnogiej, bo przecież jeśli wina jest wspólna to jakże okrzyczeć dziecko?). Dostałem wytyczne żeby sprzątnąć i po sprawie, przy dziecku się zdarza, nic nie szkodzi. Puściłem młodego wolno a sam pod pretekstem szybkiego prysznica i sprzątnięcia zamknąłem się w łazience. Po umyciu podłogi i prysznicu, z mokrymi włosami spadającymi na twarz, niczym Clint Eastwood oparłem się o umywalkę. Spojrzałem sobie głęboko w oczy i pomyślałem: nie żyje, nic z tym już nie zrobisz, trzeba pozbyć się dowodów, to przecież była Celine Dion! Gruby, dziwnie znajomy diabełek na lewym ramieniu z wyrozumiałością kiwał głową. Jego sąsiad -dziwnie gruby herubinek na drugim ramieniu- siedział odwrócony do lustra plecami i niewinnie pogwizdując huśtał nogami, udając, że nic nie wie. Wziąłem się do roboty, poćwiartowane perfumy owinąłem w papierowe ręczniki i zaniosłem do śmieci. Diabełek widząc, że wszystko poszło zgodnie z planem a zwłoki są ukryte rozradował się i wrócił do głowy marzyć o zbereźnych rzeczach, aniołek nadal pogwizdując, przebrał się w hawajską koszulę i odleciał.
                Już miałem wychodzić od cioci, gdy ta postanowiła dać mi na drogę worek ze śmieciami. Poszła po niebieską burkę z nieprzyjemnymi zawartościami. Już miała mi go wręczyć ale „niuchnęła”. W jej oczach błysnęły iskierki, te które są preludium do przeistoczenia się we wściekłą kobitę, której ulubione perfumy leży w śmieciach. Uchyliła worek i paznokciem odsunęła papierowy ręcznik.
Zdążyłem się jedynie maksymalnie skurczyć i schować za Dominikiem, który przyszedł się pożegnać. Liczyłem, że jego dziecięce, niewinne oczka pozwolą mi zachować głowę. Jednak mój niezawodny refleks nakazał mi szybkie opuszczenie mieszkania, w ułamek sekundy po tym rozległ się krzyk:
- ROZBIŁEŚ CELINE DIONE!!! ZABIJĘ CIĘ !!!
Ostatnia rzecz jaką słyszałem ( nim z okien padły strzały i przekleństwa zrodzone w okopach) było wołanie kuzyna Dominika: ZABIŁEŚ CELINE DION! ZABIŁEŚ CELINE DION!
                Wniosek? Dzieci są okropne, rozbijają perfumy, przez nie oskarżają Cię o morderstwo, wsadzają do paki byś rozpoczął karierę jako „nowa mamusia”- zapewniam, zniszczą Ci życie! Co więcej- ze spacerów z nimi wracasz umorusany gorzej od nich, spocony i ośliniony przez amebę na smyczy, która jakimś cudem urosła do rozmiarów małego czołgu.

 Teraz siedzę i piszę te ostatnie słowa zza garażu, którego blachy już długo nie wytrzymają ostrzału. Z tego co usłyszałem zaraz wróci wujek. Jak go znam, to podjedzie do mojego okopu tyłem swojego vana, otworzy bagażnik i wypali serię z CKMu w imię skrzywdzonej małżonki. Więc jeszcze raz: dzieci są okropne, ale po namyśle stwierdzam, że jeszcze bardziej złe są ich matki gdy wpadają w szał. Wniosek końcowy? Cieszę, że moja twarz zapewnia mi brak możliwości na małżeństwo, ominą mnie dwie największe „zła” w życiu!

Zamiast zakuwać skrobię jakieś wersy.


Wersja pierwsza, luźna

Student literatki

Zasępiony siedzi, student literat
walce umysłem, wcale nie rad
huczą wspomnienia, piękne tańce
rozpustne figury ubrane w różańce

Smutny wspomnieniem, żak zakuwający
choć próbuje odważnie, jednak jest niechcący
echa potańcówek, słabe powroty
podboje, marzenia, żaka niecnoty

Radosny siedzi, student i literatka
czy to zatka szyjkę, czy wsadzi kwiatka
nowe echa- kłopot- będą potem
student z literatki korzysta z powrotem

Wersja nieco inna oparta na pierwszej:

Student literatki

Rozpustne figury ubrane w różańce,
huczą wspomnienia, wesołe, piękne tańce.
Tak zasępiony jest, student literat,
walce umysłem, wcale nie rad.

Choć próbuje odważnie, jednak jest niechcący.
Potańcówka i powrót zatrważający,
podboje, marzenia, żaka niecnoty,
walczą z mózgiem by miał kłopoty.

Radosny już siedzi, student i literatka
czy to zatka szyjkę, czy też wsadzi kwiatka,
literat tą literatkę bierze znów.
Będą potem nowe echa kłopotów.

//tak, uczę się baroku.

wtorek, 11 czerwca 2013

Felieton, ODCHODZĘ Z RUCHU PALIKOTA czyli dławione zmiany poglądów, które wybuchły.


            Choć nosiłem się z tymi myślami przez wiele minionych tygodni, z dnia na dzień, z „dziennika” na „dziennik”, coraz bardziej utwierdzałem się, że czas by pozwolić swojej świadomości o TYM pomyśleć. Na spokojnie. Zacznijmy.
            Fakt, że człowiek nie jest krową i zmienia zdanie jest prawie niepodważalny. Prawie, bo jak się okazuje, dla niektórych jest to rzecz tak abstrakcyjna i niemożliwa do przyswojenia, że jedyna reakcja na zmianę światopoglądów innego człowieka to próba wyśmiania, podnoszenia larum i na końcu próby degradacji w oczach dotychczas znanych mu ludzi. Kiedy ostatnimi czasy oglądałem NIEKTÓRYCH przedstawicieli partii, z którą naprawdę się swego czasu utożsamiałem, to szlag mnie trafiał. Kiedy widziałem, jak wewnętrzne zawiści i ambicje zjadają niektórych od środka, krew mnie zalewała. Jednak ostatnio, szczyt głupoty jaki przedstawiła moja dotychczasowa, polityczna oblubienica sięgnął apogeum. Ludzie z RPL chcą by głosowali ludzie w wieku 16 lat. Pamiętam siebie w tym wieku. Niedawno wspominałem ten czas razem z moją mamą, a niedługo później z przyjacielem i doszliśmy do pełnej zgody stwierdzając, że byłem zwykłym bęcwałem, który szczerze myślał, że jest inaczej. Ale nawet wtedy, sam sobie nie pozwoliłbym na pójście z czystym sumieniem do urny. „ZA” szesnastoletnimi wyborcami (na pioruny i grad, który obił Uno mojej mamy! JAK TO BRZMI?!) argumentuje się tym:

1. Dzisiejsza młodzież dojrzewa dzisiaj szybciej i wyprzedza pokolenie swoich rodziców pod względem umiejętności uzyskiwania informacji. 16-latkowie o wiele sprawniej są w stanie wynaleźć (głównie w Internecie) dane o partiach politycznych, ich programy, ale też różne kontrowersje czy machlojki. Nie za bardzo rozumiemy, czemu 16-latek, mający w głowie pewien obraz świata, w którym chciałby żyć, ma być traktowany gorzej od pana spod budki z piwem, który nie czyta gazet, nie ogląda telewizji i od którego można kupić głos za butelkę taniego wina - ale on może głosować, bo jego jedyną zaletą jest ukończony 18. rok życia. 16-latkowie traktowani są jak dorośli w sprawach karnych, w pracy zarobkowej, czy w prawie rodzinnym - czemu nie mieliby mieć możliwości decydowania?”

Spieszę z odpowiedzią i niechaj ją zapamiętają wszyscy. Nie ma i nie będzie mojej zgody na to, by mojego prezydenta, premiera, posła, wybierał nieukształtowany intelektualnie ani emocjonalnie karczek, który właśnie kończy Gimbazę. W wieku 16 lat wychodziłem z Gimnazjum, kierowałem swe kroki do LO. W nim po raz pierwszy za sprawą niektórych ludzi widziałem jak bardzo głupi był ze mnie szczyl. Po ukończeniu LO, wkroczeniu na studia widzę to jeszcze wyraźniej. Szukanie elektoratu pośród młodej, podatnej na wizje i idee młodzieży epoki: hipsterów, chłopcząt, mazgai, wychowanych pod platynowym kloszem dzieci oraz zostawionych samych sobie dzieciaków, które stają się blokersami i blacharami- TO JEST WSTYD. Dzieciak znajdzie informacje w sieci? Tak sam z siebie? Wolne żarty! Przeglądając historię przeglądarek 16-latków najpewniej możemy znaleźć świeżutki filmik z Sashą Grey i panteonem jej koleżanek. W przypadku dziewczyn- pudelka, kwejka, foty nowych bożyszczów i linki do ciuchów na allegro. Odsetek nastolatków, które sięgną po elektroniczną wersję programu partii politycznej jest tak niski, jak poziom i zachowania niektórych przedstawicieli polskich obywateli przy ul. Wiejskiej.
Rozumiem, że chcemy (ja nadal chcę!) depenalizacji marihuany. Rozumiem, że demokratyczna większość ma prawo to zatwierdzić lub odrzucić. Ale dlaczego mają to robić knypki ,zalewające się śliną nastolatki, które właśnie próbują sobie przypomnieć w którym sklepie z „gadżetami” kupili te szmatławe chemikalia, mające czelność porównywać się do Cannabis? Wszystko jest dla ludzi. Ale człowiekiem być, to być ugruntowanym homo sapiens, nie hipsterus-bieberus. Skręca mnie od dawna jak widzę niewieściejących chłopców, którzy śpiewają falsetem. Serio! Takiego spotkałem wczoraj w autobusie. Składał dłonie w serduszko <3 i machał tak przez pół autobusu do speszonych dziewczyn na przystanku. Nic bym do niego nie miał, gdyby zachowywał się normalnie. Sprawę jego głosu posłałbym w diabły, bo nikt nie jest idealny, jednak za te okrzyki i serduszka miałem ochotę zdjąć z głowy arafatkę i bardzo mocno mu ją zawiązać na szyi , najlepiej z jednym jej końcem zatrzaśniętym w lufciku dachu.

Mężczyzna jest po to mężczyzną by:
  • Stanąć w obronie (TAK FEMINISTKO!) SWOJEJ kobiety. By dać się pobić by ona mogła zwiać jeśli sam nie jest w stanie zażegnać zagrożenia. 
  • Naprawić w domu jakąś standardową usterkę, pracować na własne utrzymanie, zmienić oponę czy sprzedać gonga gościowi, który właśnie obraził jego matkę. 
Mężczyzną nie jest się po to by:
  • Wciągać na siebie różowe rurki, które sprawiają, że krew z mózgu nawet jakby chciała to nie ma gdzie odpłynąć bo chłopczęta niezbyt pamiętają gdzie docelową zawartość krocza zgubili przy ich zakładaniu. (czego skutkiem musi być płodzenie innych pół-inteligentów lub płodzenia brak). 
  • Spędzać w łazience więcej czasu niż kobieta, w oczekiwaniu aż będzie można zdjąć maseczkę i spokojnie popracować nad manicurem. 
Człowiek jest od tego by się zmieniać, kształtować, edukować, rozwijać myśli swoich przodków. Nie aby się cofać  w rozwoju do dukania monosylabami jak nasi szlachetni praojcowie Neandertalczycy lub zmieniania się w drugą płeć „piękną” (zwaną niegdyś słabą, co wiąże się być może z tym, że zdecydowana większość pań nie weźmie na kark 50 kg worka ziemniaków i nie zaniesie go na 4 piętro a płeć „brzydka” póki co, jeszcze to potrafi).
            Wiele razy mówiłem sobie; stary, zawsze byłeś tolerancyjny, nigdy nikogo nie obraziłeś na tle rasowym, religijnym, płciowym, seksualnym. Nigdy nie żywiłeś urazy do Romów( choć do dziś nie wiem kto tak naprawdę ukradł mój komunijny rower na Zawodziu*- a podejrzenia i oferty kupna nowego, dziwnie podobnego były dość jednoznaczne). Nie rzucałeś się ze złością na czarnoskórych, nawet Rosjan i Niemców tak naprawdę tolerowałeś (no, poza opowiadaniem serii dowcipów, które i tak najczęściej odzwierciedlały sporo prawdy).
            Czemu czujesz, że to się zmienia? Źle Ci? I tak trwałem w wielu sprawach, pytaniach i jakoś się z tym wszystkim zgadzałem- tylko jakby nie do końca.
Zawsze coś mnie wewnętrznie wkurzało. Irytowały mnie np.: tęczowe parady. Jaki skutek odnoszą? Prócz blokowania ulic i wkurzania kierowców? A taki, że coraz więcej ludzi uważa ich uczestników za niespełna rozumu. Jakże by inaczej na LGBT patrzyła Polska gdyby krzykliwe stroje zastąpili zwykłymi, codziennymi ubraniami? Czemu za wszelką cenę chcą pokazać jak bardzo są różnią (wyróżniający?) od reszty? Nie lepiej pójść i pokazać : jestem taki jak Ty, ubieram się jak Ty, siedzę koło Ciebie w pracy, płacę cholerne podatki, użeram się z ZUSem i drożejącym bochenkiem chleba- cóż Ci do tego czy jestem hetero, homo czy Bi, chcę mieć papier w Urzędzie Stanu Cywilnego, że kogoś mam- tak jak Ty. Wiecie jak bardzo zmienilibyście to jak ludzie na was patrzą? Kto wie, może nawet społeczeństwo, które teraz w strachu przed komuną i rozpustą ucieka do PiSu, spojrzałoby na wasz pomysł przychylniej? Lepiej iść i drzeć się, pokazując, że się jest zwykłym kretynem?
Znałem parę gejów. Siedziałem z nimi pewnego razu w knajpie na ul. Chopina w Katowicach. Nawet trzy  godziny wlewania w żołądek piwa w ich towarzystwie, nie dały mi ani cienia podejrzenia, że są homoseksualną parą. Byli. Powiedzieli to po jakimś setnym piwie. NO PROBLEM! Ja nigdy nie byłem i nie będę przeciwko LGBT bo…
            Śmiało mogę stwierdzić na podstawie własnych doświadczeń: przez towarzystwo Pana Tyłka w spółce z Panem Piwną Kegą nie raz miałem okazję spotykać się z zadziwiającym potępieniem, i to tylko z powodu bycia WIIIEELKIM. Jestem też często skrajnie inny od większości ludzi w moim środowisku, do tego stopnia , iż czasem się dziwię, że ktoś mnie jeszcze nie odstrzelił za to, że jestem fatalistycznym gburem z niewyparzoną jadaczką. Ale to już są studia, ludzie są nieco mądrzejszy, mają to wszystko bardziej gdzieś i częściej patrzą swojego życia niż mojego tycia. Bycie grubym wcale nie jest lżejsze od bycia gejem czy lesbijką w Polsce, ale czy to oznacza, że mam pójść w pochodzie, ubranych w lateksowe, krzykliwe stroje tłustych ludzi i głosić, że to tak naprawdę ja jestem ok, a oni są do mnie uprzedzeni? Jezu Chryście, jedno wam powiem, sam bym siebie widzieć w takiej akcji nie chciał a co dopiero innych skazywać na taką traumę. Magia akceptacji (i adaptacji!) to pokazać, że ma się coś wspólnego z resztą świata i to, że samemu coś mogę temu światu jakoś ofiarować, nawet jeśli inni z tego daru radować się nie będą bo będzie to soczysta krytyka chamskiego nie dzielenia się czymś tak prozaicznym jak notatki.
Kolejną sprawą są awantury o śmieciówki i pracę dla młodych. Śmieciówka- bez niej, mój drogi młody, nie pracowałbyś wcale. Aktualnie polskiego pracodawcę (przez pieprzony, upadający ZUS z placówkami za miliony) nie stać na etatowego pracownika. Wiem co mówię, mój wujek prowadzi firmę, i gdyby te hieny rządowe i skarbowe obniżyły opłaty o 20% to mógłby zatrudnić dwóch nowych pracowników co rozwinęłoby jego firmę, zmniejszyłoby bezrobocie i wpłynęłoby pozytywnie na wzrost PKB oraz standard życia dwóch ludzi. Tak niestety nie  będzie i wątpliwe by się to miało zmienić. Praca dla młodych? Super, ale jak zapytałem na jednym z zebrań o jaką pracę chcą walczyć i w jaki sposób, to jakoś niezręcznie było. No bo o jaką? Jaką do cholery ma mieć pracę osoba bez matury, bez studiów (które i tak już są hobbystką) , bez fachu?- ŚMIECIOWĄ! Żeby mieć dobrą robotę trzeba mieć mózg, papier na swoje umiejętności lub być obrotnym przy własnym biznesie. Ja sam, zadaję sobie sprawę z tego, że idąc na polonistykę muszę jeszcze coś zrobić na boku, jakiś kurs, jakiś kierunek, by nie zdechnąć z głodu- ale to mój prywatny wybór. Jeśli chcesz mieć pracę – zostań inżynierem lub psychiatrą, w naszym kraju zapotrzebowanie na te zawody nigdy nie zmaleje. Darwinizm się kłania (ten antykatolicki, opisujący świat naukowo! Ten, w który sam jego twórca- brodaty Karol- dziś by zwątpił), w którym jednostka silna zjada słabszą. Dlatego na obiad to ja jem krowę (lub coś co zostało tak nazwane przez sprzedawcę) bo jestem przedstawicielem gatunku zasiadającego u szczytu łańcucha pokarmowego. Gdyby to krowa była mądrzejsza, to właśnie jej serwowano by mój zadek z jabłkiem w środku na zlocie Polskiej Partii Krów i Buhajów. Nie miałbym wtedy za wiele do powiedzenia, no może prócz: udław się.
Przestało też mnie pociągać chodzenie z ulotkami, głoszenie swoich idei na papierze, który zaraz wyląduje w koszu (wraz z nimi legną drzewa w Amazonii- szach mat ekolodzy!). Wiem za to, że jedynie rozwojem własnym, edukacją, jestem w stanie cokolwiek zmienić, ludzkiej odporności na zmianę i wiedzę nie zmienisz.
Skoro już wspomniałem: Ekologia. Jestem w pełni za ekologią ale tą realistyczną, tą, która nie stawia żuczka, ptaszka, robaczka ponad człowiekiem. Jeśli gdzieś w Polsce w domy wjeżdżają samochody, ulice są oblegane przez Tiry, które stwarzają realne niebezpieczeństwo to trzeba działać na korzyść dwunogów, które wynalazły koło, silnik V10 i (jak dla mnie cudownego) Bentleya Continentala GT. Nie może też być tak, że inwestycje w budowę nowego bloku mieszkalnego zatrzymują ptasie gniazdka. Sorry, ale to, żeby człowiek miał dach nad głową zawsze będzie w moich priorytetach wyżej niż ptaszek (chyba, że to taki, który zżera piekielnych wysłanników Lucyfera, których na ziemi nazywamy „komarami”- od nich WARA!).
            Na koniec, chciałbym w miarę poprawnie przytoczyć słowa znajomego z mojej ulubionej miejscówki, którą jest „Scena Gugalander”.

Dlaczego państwo ma mi zakazywać nazywania Cię per „ Ty chuju” ,skoro na takie traktowanie sobie zasłużyłeś? Albo możesz coś zrobić, żebym zmienił zdanie o Tobie, albo będę nazywać Cię „chujem” i nikomu nic do tego, ani państwu ani innym ludziom.


Do tego stwierdzenia pozwolę sobie dokleić coś od siebie: jeśli nie chcesz mojego zdania o sobie zmienić- nie wchodź mi w drogę, żyj sobie i daj żyć mnie, a gwarantuję, że obaj zaoszczędzimy na lekach na nerwicę i dożyjemy późnej starości. Jeśli nie, nie dziw się, że przy ludziach stwierdzę, że jesteś pospolitym, samolubnym Gorolem, który jedynie potwierdza moje doświadczenia względem nich (nie ma uprzedzeń, są tylko doświadczenia).
Oficjalnie oświadczam, że nie życzę sobie by ktoś zakazywał produkcji papierosów „z klikiem”, kazał robić je na dodatek gasnące, mówił czy wolno mi opowiadać dowcipy o klerze, muzułmanach, żydach i polakach skoro mnie bawią. Chcę by na paczce moich fajek dumnie widniał napis firmy, która je produkuje, nawet jeśli mają kosztować 10.40 zł i być ohydne, chcę też umrzeć tak jak sobie sam tego zażyczę, dlatego w RPL popieram jeszcze świeckość państwa i prawo do eutanazji na życzenie.
           

PS: cieszę się, że są jeszcze pośród ludzi z RPL Katowice, dwie takie osoby, które moją decyzję uszanowały mając to po prostu gdzieś, bo to moje życie i moje poglądy. Ja mam prawo swoje zmieniać, mam też prawo z waszymi się nie zgadzać. Ot, piękno demokracji.


PSS: Byłbym zapomniał. Straż Miejska- tu też stoję z wami w jednym szeregu bo co jak co, nam więcej szalejących kowboi, którzy myślą jak to ważni nie są- nie potrzeba.

Zawodzie- klik!

niedziela, 9 czerwca 2013

Felieton, Idź być monitoringiem gdzie indziej i czemu znowu "już więcej nie piję".

            Myślałem, że po piątkowym koncercie nigdzie się już w ten weekend nie ruszę. Oczywiście, że była to nadzieja płonna. W sobotę imprezę urodzinową urządziła moja serdeczna przyjaciółka. Jechałem do Gugalandra z mocnym postanowieniem, że jadę tylko na „godzinkę, góra dwie, wypić jedno piwo”. Prawdopodobieństwo, że tak będzie było równie wielkie jak moje zdziwienie, gdy dziś rano po wytoczeniu się z autobusu, na telefonie spostrzegłem, że jest 9:00 rano. KTÓRA?!
            Ostatnio spotykałem się z wieloma spojrzeniami w moim kierunku. Nie muszę tłumaczyć, że nie chodzi tutaj o spojrzenia kobiece, które by zdradzały ich chęć do zagadania i umówienia się. Zdecydowanie nie. Chodzi raczej o to, iż ostatnimi czasy noszę na głowie arafatkę, zawiązaną jak bandana. Parę osób witało mnie poprzez arabski zwrot salam alejkum oraz Allachu Akbar. Ale wczorajszej nocy było inaczej. Wychodząc z WC w „Scenie” zaczepiły mnie trzy chorzowianki, z czego jedna, nieduża (lubię nazywać takie „kompaktowymi”) śliczna, blond dziewczyna. „ALE MASZ ZAJEBISTĄ ARAFATKĘ”- usłyszałem i od razu urosłem w klacie o parę centymetrów. I tak przez cały wieczór! Ot, odpowiedź mam dla was złośliwi hejterzy. Od dziś nie noszę jej dlatego, że lubię i tak mi się podoba. Noszę ją żeby dziewczyny zwracały większą uwagę na moją głowę, dzięki czemu odwracają wzrok od mojej piwnej kegi, która dzieli drugi PESEL z Panem Tyłkiem.
            Kiedy obudziłem się ok. 15:00 i usłyszałem przez telefon, że „nigdy więcej nie chcę Cię widzieć w takim stanie ” (mama) zaczął się najgorszy poranek w moim życiu. Wczoraj złamałem wszystkie, ale to wszystkie moje zasady dotyczące picia alkoholu. Jedną z nich jest by nigdy, przenigdy nie mieszać whisky z jakimkolwiek innym alkoholem. Inną jest ta, która mówi by za żadne skarby świata nie mieszać więcej niż dwóch rodzajów alkoholu- z doświadczenia wiem, że takie mieszanki jestem jeszcze w stanie znieść. Istnieje też zasada nakazująca mi, natychmiastowe opuszczenie lokalu, gdy zaczynam mieć poważniejsze problemy ze składnią oraz gdy zaczynam coraz głośniej, parokrotnie powtarzać coś co już powiedziałem. 
            Tutaj jeszcze mała dygresja upamiętniająca drużynę piłkarzykową, która jakieś 12 razy stawała w szranki z naszą drużyną ludzi gór (w składzie Jacek-Kocik, Jacek-Ja, Ja-Dominika). Nie wiem ile razy przegraliście, byliście najbardziej upartą i honorową ekipą, ale Karolina, która grała w waszej drużynie w dwóch ostatnich meczach podniosła poziom gry do czegoś między Walhallą i Olimpem. Nie wspomnę, że moim partnerem w tych meczach był hipsterski gość, który wcześniej grał w gejowskie rzutki a okazał się znakomitym graczem, którego po kolejnej niesamowitej wygranej uściskałem jak rodzonego brata.
            Jednak zawsze, nawet jeśli na wspomnienie swojego stanu mam delikatny uśmiech, to znajdzie się ktoś kto się musi perfidnie przywalić. Nie ma, że wyjątek bo mam nieludzkiego kaca, słońce wypala mi mózg a zebranie się do sklepu, 10 minut drogi od mojego domu, zajęło mi ponad 4h. Zapytano mnie, czy ja, na tej swojej filologii nie mam czegoś takiego jak sesja. Oczywiście nastąpiła burzliwa kaskada, którą z technicznej strony nazwałbym dyskusją. Praktycznie nazwałbym to czyimś „bólem dupy” na to, że mam czas żeby się bawić. Choć i moje stwierdzenie okazało się mylne ponieważ ta osoba „lubi mnie denerwować, ma z tego fun”. Od razu skojarzyło mi się to z moją babcią. Babcię P. kocham serdecznie za wszystko i nigdy się mojej gigantycznej miłości wnukowskiej nie zaprę. Kocham ją za: stanie w oknie, plotkowanie o czyimś życiu, wtrącanie się w nie, posiadanie prywatnej siatki szpiegowskiej w dzielnicy (której nie sprostało by ani KGB ani FBI,), irytowanie mnie, zaczepianie, opowiadanie tekstów i dowcipów, których sprośność czasem nawet mnie zadziwia, za jej „złote rady”, krzyczenie po mnie, moralizowanie, zaciąganie do kościoła, upominanie, słynne obiady, poobiednie drzemki, chrapanie. Różnica jednak jest taka, że babcia do tego wszystkiego ma święte prawo związane z jej wiekiem, tym, że jest seniorką rodziny no i tym, że robi to w takim stylu, że nie sposób jej za to nie kochać. Jest emerytką z jajami. Niestety babcia ma zdecydowanie zbyt dużo wolnego czasu, którego skuli braku nogi (i kilku innych narządów, które teoretycznie są do życia niezbędne) nie może spożytkować na spacery i inne przyjemność wieku emerytalnego. Dlatego jak większość seniorów robi jako „osiedlowy monitoring” i zajmuje się moim kuzynem. Czemu przytaczam tutaj opowiastkę o babci? Żeby Tobie, droga osobo, która niemal na pewno to przeczyta, uświadomić, że moja 63 letnia babcia ma więcej wigoru niż Ty, no i jak chce mnie „denerwować bo lubi” to robi to z klasą jakiej ty mieć nigdy nie będziesz. Więc zamiast sterczeć w internetowym oknie, robić za „osiedlowy monitoring” na fb -idź się upić jak nigdy wcześniej i wrzuć na luz

.

sobota, 8 czerwca 2013

Felieton, Dlaczego warto chodzić na koncerty, na których piwo sprzedają Rosjanie.

             „Czy panowie muszą tak napier***ać do bladego świtu?!” Nosz do jasnej cholery. Pytam się: DLACZEGO?! Dlaczego, o 8:00, kiedy ja po raz pierwszy od 3 dni chcę się wyspać to oni muszą przybyć? Czy cholerni kosiarze traw nie mają związków zawodowych, które wywalczyłyby im wolne soboty? Przebudziłem się słysząc to cholerne i przeciągłe „wzzzzwwiwiiiwwzzziiiwww” pod oknami. „Kurwa”- pomyślałem jak Konrad w „Dniu Świra”. Czy po wczorajszej nocy, po 3 dniach dwugodzinnych drzemek na dobę, człowiek nie zasługuje na minimum poszanowania tej cholernej soboty?
            Wczoraj między 6 a 8 rano byłem najszczęśliwszym złożonym organizmem na ziemi. Jednak kiedy o 8 musiałem powrócić do żywych by jechać na uczelnię, szczerze błagałem w duchu by ktoś mnie zabił, pragnąłem śmierci. Siła woli jakiej użyłem by postawić swoje cielsko w pozycji pionowej i zmuszenia kończyn do jakichkolwiek działań, nie mających na celu powrót pod kołdrę, była iście epicka. Sam Ryszard Pawłowski napisałby do mnie depeszę gratulacyjną niczym Messner do Kukuczki :„Nie jesteś gruby, jesteś wielki!”* Nawet świadomość, że zaraz zjem z braku czasu Monte wcale mnie nie pocieszyła. Ale prezentacja na zajęcia skończona, trzeba tylko się tam pokazać, dać ją, zabrać wpis i jechać, w któreś miejsce gdzie mogę znowu paść w otchłań snu. Miałem jeszcze świadomość, że tego dnia jestem umówiony na koncert z dziewczynami z uczelni. Okazało się, że jadą osobno, na dwie różne imprezy po czym spotykają się i jadą na „Golden Vision” w Hucie Utemana. No i co? Miałem wybierać? Wolałem być taktowny i przy okazji mieć wymówkę by nie iść nigdzie indziej jak do łóżka. Dzwonił nawet kumpel, którego kapela gra na koncercie koleżanki nr 1. Siedząc w autobusie, z trudem- odmówiłem.
            W końcu wszedłem do domu babci gdzie miałem się zatrzymać. Pierwszy przywitał mnie Golden „Kiery”. Trzeba z nim przecież wyjść. „Japierdole, kurwa.”- dlaczego dziś? Fakt jest taki, że uwielbiam wychodzić z nim na spacery, głównie mnie się słucha. Jednak w tamtej chwili szczerze zastanawiałem się, czemu moja ciotka (dom babci jest patriarchalny) nie wybrała dla kuzyna chomika lub nie zasiliła Goldenem tutejszej kebab-budy. Kiedy już, już byłem blisko by zdrzemnąć się na kanapie u babci, w jakiś sposób zaczęła się rozmowa ze znajomą idącą na koncert nr 2, że koleżanka, która też miała być, wystawiła ją. „Kurwa”- pomyślałem po raz setny tego dnia. Koncert jakiegoś punkowego zespołu, Zakazane Miasto, ona sama, a ja wcześniej obiecałem, że pójdę, no nic. Zebrałem dupę w troki i szczerze żałowałem, że jestem nie fair wobec kumpla i drugiej koleżanki. Jednak koniec końców okazało się to dobrym pomysłem.
            Dotaszczyliśmy się do Zakazanego Miasta. Wraz z tłumem pseudo-punkowej młodzieży, rodzin i innej gawiedzi, odnaleźliśmy scenę. Nie. To nie jest to czego oczekuję od słowa „koncert”. Sama próba dostania się w okolice wejścia pod scenę albo ToiTojów graniczyło z cudem. Znowu ktoś mnie szturchnął, jakiś kark w szeleszczących gaciach spycha mnie na prawo, ścisk, tanie sikacze i hołota, która dokonała sporych postępów w rozwoju wulgaryzmów. Wspominałem, że mam fobie społeczne? Kiedy w zasięgu mojego wzroku kursuje więcej niż 10 osób to dostaję istnego szału i rozglądam się czy przy którymś z obwoźnych punktów z piwem nie pracuje Rosjanin. On sprzedałby mi klamkę lub kałasza za 12.30 zł i 10 fajek, w które byłem wyposażony. Założę się, że gdybym wręczył takiemu moją „zbliżeniówkę” to śmiało mógłbym liczyć, że pod wózkiem trzyma starego CKMa i taśmę amunicji przeciwpancernej, które właśnie przestały mu być potrzebne. Wtedy zrobiłbym szybko porządek z kilkoma falami ludzi, zabrał ich piwa i rozsiadł się na cudem znalezionej wolnej ławce by słuchać jak pod celownikiem CKMu kapele robią wszystko bym był zachwycony.
Kiedy idę na koncert to liczę się ze ściskiem- ale pod sceną, z tłumem drących się wniebogłosy ludzi, którzy przyszli słuchać muzyki i skakać kiedy Karp-Bułka zaciągając góralszczyzną śpiewa „I dopiero gdy zawoła Bóg”. Ale nie jest dla mnie koncertem nic, co w trakcie trwania sprawia, że większość pigmejów-żulów, Emo-dzieci, warczących monosylabami dresów, wypływa na ulicę jak karaluchy gdy gaśnie światło. Postanowiliśmy przestać się użerać z tłuszczą i iść po parę piw do sklepu a następnie znaleźć sobie miejscówkę by je spokojnie wypić.
Tak dawno nie ruszałem się nigdzie poza „Scenę” i „Rudego Goblina”, że zapomniałem jak wielkie są uroki siedzenia w plenerze z czteropakami. Co z tego, że moja cerata („skóra” z targu) nie izoluje w pełni od zimna mojego kolegi, nosiciela drugiego PESELu- Pana Tyłka. Co z tego, że ekipa 5 m od nas właśnie bardzo głośno układa nową strategię rozwoju dla Reprezentacji Polski w piłce nożnej (i bardzo pomysłowo wiesz psy na Fornaliku). Siedziałem z koleżanką, w dość miłym, cichym parku, sączyliśmy piwo i kolektywnie paliliśmy na pół ostatnie papierosy. Poczułem namiastkę tego co czują zazwyczaj harcerze na rajdach i hipisi na zlotach. Kontakt z naturą, spokój i upojenie piwem, które oficjalnie miało kosztować 2.89zł. Mieliśmy wypić by następnie ruszyć na koncert „Kulki” (podobno jakaś stara punkowa kapela, której ostatnim wydanym dziełem była kaseta) i zobaczyć Karpia-Bułeczkę z Zakopower’em. Jakoś tak się złożyło, że się strasznie wygodnie siedziało. Huki koncertu dochodziły do uszu, mini ognisko zrobione z puszki po piwie i opakowaniu z czteropaku jakoś umilało to siedzenie. Na koncert nie dotarliśmy. I to chyba najlepsza część każdego (tego typu) koncertu! Właśnie o to chyba w tym chodzi! Mieć pretekst, żeby iść się nieco poszlajać, „pożulić w parku” (jak nazwała to znajoma) i nie mieć wyrzutów sumienia, że to trochę nie na poziomie.

Kiedy następnym razem udam się na taką imprezę to wezmę paralizator. W ten sposób każdy kto się o mnie otrze, nauczy się na całe życie żeby nikogo nie popychać. Wezmę też nie więcej pieniędzy niż wczoraj, żeby móc wyposażyć się w to, co zeszłego wieczoru. Przydałby się jeszcze ten gadżet dla kobiet, dzięki któremu te mogą iść pod drzewko i zrobić to jak chłopcy (jankeski patent, jak znajdę zdjęcie to dodam) bo podczas gdy z kumplem udasz się w ciszy pod najbliższy murek lub krzaczek by z namaszczeniem sobie ulżyć, to z kobietą musisz szukać kabin przenośnych. Wszystko po to by na koniec dnia zobaczyć jej minę mówiącą , że właśnie przechodzi traumę po użyciu „koncertowego” ToiToia.


*Depesza Messnera do Kukuczki: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki", 1987 r, gdy Jerzy Kukuczka zdobył Koronę Himalajów.

wtorek, 4 czerwca 2013

Felieton, "Damskie: buty, bootki, buciki, balerinki, baletki............. "

Ostatnio kilkukrotnie przypominano mi o obietnicy felietonu o damskich butach. W końcu i ja stwierdziłem, że to już najwyższa pora. Zapewne nie nastąpiło by to tak szybko, gdyby nie badania rynku firmy ARC Rynek i Opinia, które znalazłem przeszukując sieć.. Otóż raport "Rynek markowego obuwia 2012" mówi nam, że największe markowe salony obuwnicze rozrastają się w zastraszającym tempie. Żeby nie podawać nazw konkretnych firm, powiem wam tylko, że w tym roku największe giganty będą otwierać nawet po 50 nowych salonów. Z czegoś to się musi brać prawda? Bierze się to z niczego innego jak ze zbierackich przyzwyczajeń płci pięknej, sięgających czasów, gdy po jedzenie trzeba było chodzić codziennie do lasu a nawoływać się chrumkaniem i jękami. Kobiety (choć feministki udają, że o tym nie wiedzą) od momentu zamieszkania w pierwszej jaskini zajmowały się głównie zbieractwem, wyrobnictwem i wyciąganiem głów swoich dzieci z paszczy tygrysów szablastozębnych. Faceci wielkości turów brali dzidy i kamienie by upolować mięso i wrócić. Natomiast kobiety szły do lasu i stawały przed trudnym wyborem- co zerwać? Facet miał łatwo, znajdował coś co się rusza (nie jest członkiem rodziny), rozglądał się czy w okolicy nie ma czegoś co urwałoby mu głowę, rzucał czym może i przy odrobinie szczęścia wracał do jaskini taszcząc świeżutką dziczyznę. Płeć żeńska musiała przez setki lat sprawdzać i wybierać co jest jadalne a co nie, żeby nie wytruć rodziny. Założę się, że większość takiej wiedzy zdobywały metodą prób i błędów.
Wiecie do czego dążę, prawda? Do tego, że przyzwyczajenia zbierackie wpajane przez tysiące lat ewolucji przetrwał do dziś, jedynie zmieniły formę.
Kiedy idę do obuwniczego to wybór i kupno butów nie zajmuje mi więcej niż 20 minut. Wiem jakich butów potrzebuję, że muszą być wygodne i nie mogą  przekraczać 200 zł. Wchodzę, udaję się do działu z butami sportowymi lub (częściej) wyjściowymi. Wybieram, sprawdzam komfort i jeśli są ok- idę do kasy, jeśli nie- to do domu bo trwa to już zbyt długo. Kiedy widzę kobietę wchodzącą do obuwniczego, to wygląda to tak jakby przedzierała się przez zarośla, czujnie patrząc na każdą parę jak jest w zasięgu wzroku. Kiedy znajdzie już coś fajnego to słychać : "JEZU! ALE ŚLICZNE! MUSZĘ JE MIEĆ". To słowo klucz, po którym można usłyszeć jęki i rozpaczliwe błagania portfela partnera, którego zaciągnęła do sklepu pod karą szlabanu na igraszki. Opcjonalnie jest to też pisk towarzyszących jej koleżanek.
Czytając dalej raport, dowiaduję się, że: "kobiety kupują buty zdecydowanie częściej niż mężczyźni - aż 54% kobiet przyznało, że kupuje rocznie przynajmniej 4 pary butów". Kiedy to przeczytałem, to zwątpiłem w prawdomówność ARC. Otworzyłem plik z sondą "butowo-torebkową", z której wynika, że średnio, na jedną z dziesięciu zapytanych przeze mnie pań, każda ma ok 25 par. Dwie mistrzynie miały ich ok 60 (tych które znalazły). Najmniejszą ilością było sztuk 14. W tym momencie zamknąłem raport ARC.
14 par butów?! Sprawdziłem ile sam posiadam, mam:
2 pary adidasów (większość znanych mi facetów ubiera je do wszystkiego, byle by pasowały kolorem),
2 pary butów wyjściowych (w "glancach" chodzę często, więc jedne na zmianę gdy drugie są brudne/nienapastowane/przemoczone),
2 pary klapek (w tym jedne "do wszystkiego" i papcie domowe),
trekingi w góry (często robiące też za zimowe, najdroższe buty jakie mam, ok 350 zł- 4 lata temu!),
jedne wyjściowe "do kostki" na zimę.
Każda z moich par ma konkretne przeznaczenie i czas, w którym jest używana. Stąd moje pytanie- po co komuś 14 par? Lepiej- po co komuś 60?! Do tego, jak podaje ankietowana, (ta od "minimum" 60 par) szpilek ma najwięcej a ich cena za parę nie schodzi poniżej 400 zł (+koturny za ok 1000zł). Przecież za równowartość Twoich butów, droga ankietowana nr 9, można kupić sporą wioskę u wybrzeża Kości Słoniowej (wraz z ludnością)! No i na 100% nie używasz w tygodniu ich wszystkich, zapewne niektóre założyłaś tylko raz- do tej kiecki, którą tyle samo razy ubrałaś. Przez całą listę zdażają się też nazwy butów, których wyobrazić sobie nie potrafię, np:
"jarmilki" (lub jarmiłki?)
"czeszki" (koleżanki jarmil(ł)ek?)
"buciki militarki"
"takie na plaże jak są kamienie ;p"
Na Boga! Już co prawda wiem jak wyglądają jazzówki, ale te?
     No i jeszcze pytanie, czym się różnią baletki od balerinek? Baleriny od jazzówek (prócz tego, że te drugie- jak mi pokazano- mają coś jakby obcasik)? A rzemyki i sandały? Przecież te drugie też są często na rzemyki! Nie wspomnę już, że bootki są dla mnie identyczne jak kozaki. Ciekawiej: bootki jakie podrzuciły mi google.pl mogą wyglądać jak kalosze na obcasie lub jak sznurowane szpilki. Jeszcze jedno: po jaką cholerę Ci kierpce?! Jeśli nie tańczysz w jakimś zespole ludowym, a Twój mężczyzna nie szaleje gdy przebierasz się za góralkę- nie ma usprawiedliwienia na ich posiadanie. Słyszysz? NIE MA! Założę się, że określenie Afroamerykanin też wymyśliła kobieta, bo jest identyczny jak czarnoskóry ale "troszeczkę inny".

Ile par obuwia na własny użytek kupił(a) Pan/ Pani w ciągu ostatnich 12 miesięcy?

HA-HA-HA! :D 


Jakiś czas temu idąc z koleżanką przez rozkopane centrum Katowic zostałem przez nią zatrzymany pod Teatrem Wyspiańskiego, na przejściu w stronę ul. Mickiewicza.
-Patrz, te śmieszne wykładzinki musiała wymyślić kobieta!
Chodziło o korkowe puzzle pokrywające niektóre bardziej rozkopane miejsca, po których można było przejść by zmniejszyć ryzyko zgubienia całej nogi. Kiedy zapytałem czemu tak uważa to z pełną powagą stwierdziła, iż dzięki tym wykładzinom ma pewność, że nie złamie obcasa w jakiejś dziurze i tak genialny pomysł mógł należeć jedynie do kobiety. Chcecie wiedzieć jaka była reakcja pewnej bombowej laski, gdy zdała sobie sprawę, że jeśli jej ojciec się dowie ile butów ma, to nie pozwoli jej kupić tych co już sobie upatrzyła? Mniej więcej taka jako moja, kiedy szlochałem jak dziecko, gdy moje ukochane "glance" (rano rytualnie natłuszczone) zostały dziś dwukrotnie podeptane i poczęstowane kipem.
Kończąc: jeśli macie więcej niż 25 par trampek (?!?!) to nie miejcie pretensji, że wasz facet nie zauważył nowej, kompletnie innej, 26 pary. Jeśli macie wybór- zamiast kupować następną parę w cenie miliona $ + VAT i przesyłka- kupcie sobie wioskę w afryce i każcie robić buty ze skór. Zniwelujecie bezrobocie wśród naszych czarnych braci, będziecie płacić tylko za przesyłkę i jedyne czego w wiosce będą chcieli w zamian, to baterii do nabytego u somalijskiego pirata IPoda. Zawsze też możecie oddać te, w których nie chodzicie ubogim!  Żart, przecież nie rozstaniecie się z żadną parą "bo przecież będziesz ich potrzebować/są śliczne/pasują do.../masz sentyment".

PS: Powiedzcie mi proszę, że "izraelskie sandałki" to był tylko żart...proszę!


Źródła:
"Rynek markowego obuwia 2012"

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Felieton, Feminism's Guardian- you are fired, oraz o korespondencji pisanej.

     Nigdy nie myślałem, że tak ciężko przyjdzie mi zasiąść do napisania felietonu. Jestem zdruzgotany, jest mi wstyd i wstydzę się pokazać przez to twarz (dlatego dziś można było widzieć, że jest częściowo zasłonięta).
Jednak zacznę od początku. Kiedy zasiadałem wieczorem, a właściwie w nocy, do pisania dwóch przekładów angielskich artykułów nie wiedziałem co mnie czeka. Najpierw musiałem jakieś wybrać. Miałem nadzieję, że ktoś z ponad 2.3 miliarda użytkowników internetu (tak przynajmniej podaje raport ITU z 2012 r) wcześniej już to zrobił i będę mógł spokojnie pomarnować czas w sieci lub na spanie. Jednak tak jak wyszło ze Świetlickim, tak też było i tym razem. Musiałem zrobić to sam.
     Przeszukałem internet by znaleźć jakiś miły artykuł do tłumaczenia. Oczywiście pierwsze za czym patrzałem to jakiś felieton mojego mistrza Jeremy'ego. Niestety, jeśli wasz życiowy autorytet jest jednym z najsławniejszych ludzi na ziemi, to musicie się pogodzić, że dostęp do jego dzieł będzie trzeba okupić kasą. W tym wypadku walutą był funt i musiałbym ich kilka przelać na konto "The Sunday Times". W związku z tym, że ostatnio pożyczałem dychę od myszy kościelnej a moja płynność finansowa zmieniła stan skupienia na gaz i się ulotniła, powróciłem do jednej z wcześniej przeglądanych stron. Co zobaczyłem? Ponad 250 artykułów znanego Brytyjskiego dziennika. Nie, nie było to "The Sun" ani nic z TST. Był to "The Guardian". Jako oddany poddany Świata według Clarksona splunąłem na link i szukałem dalej. Tylko, że nie było nic innego co spełniałoby pewne kryteria. Trzeba wam wiedzieć, że nigdy wcześniej "Opiekuna" nie czytałem, ale ze względu na treści zawarte w mojej WCtowej top książce (w/w tytuł), które wyraźnie mówią, że to kawał szmatławca - nie lubiłem go. Zacząłem tłumaczenie i następne 3 godziny mojego życia stały się mordęgą wymyśloną przez samego Lucyfera. Otóż, pani Kim Willsher, paryska korespondentka angielskiego "Faktu", wysmarowała tekst o francuskich feministkach, które rozpoczęły walkę z "mademoiselle" i "madame" (to taki problem pokroju naszych POSŁANEK i MARSZAŁKIŃ, o tym wspomnę w innym felietonie).
Żeby nie skazywać was na współdzielenie moich katuszy będę używać większych fragmentów artykułu w moim własnym przekładzie. Pierwszy akapit artykułu zapowiadał się nieźle.

"[...] różnica płac między płciami we Francji wzrosła według raportu o 19%, [...] w faworyzowanej grupie pracujących kobiet 80% z nich to pracownicy nisko opłacani.
[...] główna francuska partia polityczna dopłaca by awans otrzymywało więcej żeńskich kandydatek. Prawdą jest też, że tylko 10% z szacunkowych 75 000 kobiet, które padły ofiarą gwałtu zgłosiły się na policję"

Czytając to myślałem sobie, że "ta babka całkiem nieźle je zwymyślała, podnoszą krzyk o madamowanie a najważniejszych spraw kobiet upilnować nie potrafią". Jakże brutalnie sprowadziła mnie autorka na ziemię! Dzięki następnym akapitom, odsetek samobójstw w Anglii musiał drastycznie wzrosnąć, szczególnie pośród ludzi inteligentnych, którzy z nudów to przeczytali. Kim opisuje pokrótce, że walkę o pozbycie się "Madame" poruszono na wyspach dobre 50 lat temu, i że było to "prawdopodobnie małym krokiem dla kobiet ale wielkim krokiem dla feminizmu". Na litość boską. Wielkim krokiem dla społeczeństwa był wybór papieża polaka albo posłanie sputnika w kosmos by teraz sprawdzał czy w lodówkach mamy imperialistyczne produkty żywnościowe! Doprawdy tak wiele to zmieniło? Przepraszam, ale jaki był skutek zmiany w Anglii madame na Md? No jaki?!
 Idąc dalej, Willsher pisze:
"[...]to zmieniło nie tylko sposób w jaki inni na nas patrzą ale także to jak same na siebie patrzymy. [...]".

No nie, teraz to już jest naprawdę coś! Zakładając, że podobną zmianę wprowadzamy w Polsce, analogicznym zmianą-skrótem (MaDame na Md) u nas było by przejście z Pani na Pi. 

Czy jeśli podejdę do Ciebie droga nieznajoma czytelniczko i zwrócę się: "Przepraszam Pi bardzo, która godzina?- to będziesz czuć się lepiej? A może spojrzysz na siebie w zupełnie nowym, pozbawionym mojego seksizmu świetle? Staniesz się piękna jak Jessica Alba? Nie, rozczaruję Cię. Po pierwsze jeśli kazałabyś się tak do siebie zwracać - byłabyś śmieszna. Po drugie: świat jest niesprawiedliwy. Jedni są wysocy, przystojni a ich przemiana materii nie skazuje ich na noszenie pod szyją golonki. Inni są grubi, brzydcy i niezgrabni. Zmiana tytułowania niczego nowego nie wprowadzi, bo jeśli jesteś człowiekiem nieatrakcyjnymi, nie nadrabiasz tego inteligencją, fajnym charakterem albo poczuciem humoru to z marszu możesz iść na WNS lub na informatykę- wybierając ten ostatni przynajmniej w przyszłości będziecie bogaci (wtedy gwarantowane branie jak Brad Pitt albo jego świeżo przebiustowiona żona). 
Kontynuując "Opiekunka" pisze:
"Akceptując to [przyp.autora: model Francuski-uwodzicielki otwartej na zaloty],Francuski często uważają same siebie za bardziej wyrafinowane i kulturalne w relacjach z płcią przeciwną niż ich Brytyjskie czy Amerykańskie "kuzynki", które są pozbawione humoru, poprawności politycznej, bardziej purytańskie w kwestiach miłosnych i pasji."

Zakładając, że zdjęcia i statystyki nie kłamią o tym, że Brytyjskie i Amerykańskie "kuzynki" coraz szybciej zamieniają się w "kuzyny" popijające rano pożywny koktajl ze zmielonych panierek KFC i topionego ementalera, to Francuzki nie będą musiały takie być by mieć większe powodzenie u panów.

And noowww... Lady's  and Gentleman's, the best of the best!


"Podczas pre-rewolucji, ancien régime (stary reżim/system) wyraźnie podkreślił, że tytułowanie przez osobę świecką lub "człowieka z ludu" kobiety per "mademoiselle" miało wskazywać jej niski status."


no i to, oto pytanie:


"[...]gdzie leży Rubikon czyli gdzie jest jeszcze nieszkodliwy czar, uwodzicielstwo i flirt a gdzie zaczyna się molestowanie seksualne?"


Podchodzi do Ciebie elegancki pan, mężczyzna w średnim wieku, w marynarce, podpierający się parasolką za 100$. 
-Przepraszam madame, która godzina?
-WON TY CHAMSKI SEKSISTO! JAK TAK MOŻNA TRAKTOWAĆ KOBIETĘ!? MADAME?!?!

Jestem pewny, że właśnie chciał pokazać Ci "gdzie Twoje miejsce", by za chwilę zacząć molestować. Świetnie zareagowałaś!


    By jakoś weselej zakończyć (bo ja jestem w stanie głębokiej depresji po przeczytaniu Guardiana) opowiem wam co dziś robiłem na zaliczeniu z Ewolucji gatunków dziennikarskich. 

Rozpoczęliśmy korespondencję pisemną ze znajomą. Nie obraziła się, że nazwałem ją aniołkiem (slajd prezentacji głosił coś pt: Chętnie bym z Tobą zgrzeszył w bramie aniołku), nie uznała tego za protekcjonalne podejście do jej osoby.
Po paru wymianach słownych otrzymałem źartobliwą notkę:
"No dobra. Ale brama ma być klimatyczna i bez żuli". Chyba nie muszę wyjaśniać kontekstu? Nie muszę?

PS: jak dla mnie- podobne ;)



Prof. Krystyna Pawłowicz, POSEŁ pIs (ostatnio ujadała coś o gołych cyckach, czyżby została feministką tak jak pani poniżej? Może to genetyczne bo wygląda jedynie jak 20 lat starsza wersja ;)



Kim Willsher

niedziela, 2 czerwca 2013

Praca semestralna, Poetyka opisowa, Analiza i interpretacja wiersza Małżowina, Marcina Świetlickiego.

Tekst jedynie dla "smakoszy" oraz zainteresowanych pracami naukowymi tego typu. Zdaję sobie sprawę z tego, że teksty tak długie będą w dużym stopniu odrzucane na rzecz felietonów i esejów, których forma jest zabawniejsza, lżejsza i bardziej przyswajalna. Zapewne gdyby sytuacja była inna niż mnie zastała, powiadomiłbym was w poście jedynie o istnieniu takiej pracy, zuplowadował bym ją na jakimś znanym serwerze jak chomikuj.pl lub innym i zostawił w spokoju. Jednak jest inaczej. Wrzucam ten tekst tutaj, do pełnego odczytu bo jego powstanie jest dla mnie rzeczą wyjątkową, prywatnie to zaszczyt. Dlaczego? Otóż istnieje wiele przesłanek bym twierdził, iż jest to pierwsza praca w sieci poświęcona temu utworowi jak i jego autorowi. Przeszukałem internet dokładnie w nadziei, że skądś nadejdzie pomocna dłoń. Nie nadeszła, więc podjąłem rękawice. Oto przed wami, odważnymi i cierpliwymi ludźmi poezji:

Analiza i interpretacja wiersza Małżowina, Marcina Świetlickiego.

       Marcin Świetlicki, czyli jeden z najsłynniejszych poetów współczesnej Polski. Znany również jako wokalista alternatywnej grupy muzycznej "Świetliki", która odtwarza jego wiersze w stylu rockowym.
Świetlicki urodził się 24 grudnia 1961 roku w Lublinie. Kolejne kroki jego edukacji zmierzającej do zostanie poetą, prowadziły przez: Szkołę Podstawową im. Mikołaja Kopernika, III Liceum Ogólnokształcące im. Unii Lubelskiej, Uniwersytet Jagielloński (gdzie studiował polonistykę). Ostatnim krokiem w kształtowaniu Marcina Świetlickiego należy też odbycie zasadniczej służby wojskowej w Słupsku. Parał się edytorstwem i korekcją tekstów. W 1991 roku Świetlicki wyjechał do Paryża w ramach stypendium Fundacji Kultury Niezależnej, następnie w 1995 roku podobne stypendium zaprowadziło go do Berlina. W ciągu 13 lat, do 2004 roku, pracował jako korektor "Tygodnika Powszechnego", oraz współprowadził z Wojciechem Dyduchem program "Pegaz".
Jego debiut jako poety odbył się na łamach czasopisma literackiego "Akcent". Lublińskie pismo, które działa i funkcjonuje od roku 1980 zajmowało się już wtedy literaturą, sztuką plastyczną i naukami humanistycznymi. Pierwszym wydanym tomikiem Marcina Świetlickiego były Zimne kraje, wydane w 1992 roku przez fundacje czasopisma "bruLion" (pismo od 1986 zajmowało się promowaniem kultury, rozpatrywaniem zjawisk społecznych, kulturowych
i politycznych, skupiając się przy tym na kulturze alternatywnej czyli feminizmie, mediach, muzyce elektoronicznej, punk'u itp.. Warte wspomnienia jest, iż czasopismo to dało nazwę całemu pokoleniu poetów i twórców, których nazywano "brulionowcami"). Ciekawostką w jego życiorysie jest przeprowadzenie pierwszego wywiadu z Maciejem Maleńczukiem dla podziemnego czasopisma "Tumult". W 1992 roku podjął pracę z krakowskim zespołem muzycznym "Trupa Wertera Utrata", która wkrótce po tym przeistoczyła się w działającą do dziś grupę "Świetliki".


Wiersz Świetlickiego to trzy strofy czterowersowe utrzymane w klimacie egzystencjalnej prozy Franza Kafki, gdzie spotykamy się z niedomówieniami, prostotą formy i języka pozbawionego ozdobników. Formę wiersza (tak jak literaturę Kafki) trudno zaliczyć do którejś z form panujących lub popularnych schematów. Pierwsza strofa to kolejno w wersach: 12,9,12 i 10 sylab. Następna powiela schemat pierwszego i trzeciego wersu 12 sylabowego, jednak wers drugi ma 8 a czwarty 13 sylab. Strofa ostatnia ponownie naśladuje powtarzalność w ilości sylab wersów pierwszego i trzeciego, jednak te są 11 zgłoskowe, wers 2 ma zgłosek jedynie 8 a ostatni aż 16. Powtarzający się schemat utrzymania takiej samej ilości zgłosek w pierwszych i trzecich wersach wprowadza do wiersza swoistą rytmikę, która w trakcie czytania oraz słuchania wykonania "Małżowiny" utrzymuje ją w ryzach pomimo różnych ilości zgłosek w innych wersach. Zabieg taki pozwala Świetlickiemu raz to mówić, jakby prowadził rozmowę z prostytutką, z którą utrzymywał regularne kontakty w dramacie Smarzowskiego, by powrócić do równego "Jeśli o mnie chodzi". W pierwszych dwóch zwrotkach wiersza z Pieśni profana w wersach, w których powtarza się 12 zgłoskowiec mamy do czynienia z anaforą, powtarzalnym powrotem do stwierdzenia "Jeśli o mnie chodzi". Każde z tych powtórzeń zapoczątkuje rozwinięcie kolejnej części wypowiedzi podmiotu lirycznego mówiącego o tym, co ten w tej chwili robi. Tutaj docieramy do połączenia w tychże wersach epifory i anafory ponieważ po każdym "Jeśli..." po myślniku bohater liryku stwierdza podjęcie lub wykonywanie pewnej czynności. Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z wyliczeniem (enumeracją) polegającą na wymienieniu kolejnych podejmowanych czynności, by zwrócić uwagę czytelnika na prezentowanie treści oraz wzmocnieniu znaczenia wypowiedzi.
[...] - to ja już skończyłem
[...]
- to ja się odwracam
[...]
- to ja już wychodzę
[...]
- to ja nie chcę prosić.

Każda epifora to podkreślenie obecności podmiotu w utworze, dzięki temu łatwo dochodzimy też do wniosku, iż utwór jest jak najbardziej zaliczany do liryki bezpośredniej, gdzie podmiot jest wykonawcą i uczestnikiem czynności, częścią obrazu prezentowanego przez utwór.  Jak można usłyszeć na video-klipie "Małżowina" gdzie Świetlicki ją melorecytuje, słyszymy wyraźnie, iż idealnie pasuje do muzyki, a powracający schemat nadaje mu taktu i pewnej przewidywalności, którą możemy też dostrzec w samej istocie utworu.
Kolejną epiforą, którą możemy zauważyć jest powtarzanie stanu podmiotu w pierwszej strofie
w wersach trzecim i czwartym :

Ja już skończyłem
[...]
Ja się odwracam

Mamy tu do czynienia z powtórzeniem, które można zaliczyć do paralelizmu składniowego, czyli powtórzenia całych sekwencji zdaniowych.
By interpretować Małżowinę trzeba nieco zaznajomić się z kontekstem historycznym
i tym co było bodźcem do jego powstania. Jak wspominałem wcześniej w swojej pracy zarówno film jak i liryk łączy przekaz do konkretnej jakby można ująć publiki, którą jest pokolenie ludzi wczesnych lat 90', ludzi wychowanych i żyjących pośród szerzącej się alternatywy.
W 1998 roku Świetlickiego zaproszono (i propozycję przyjął) do odegrania głównej roli
w dramacie Wojciecha Smarzowskiego pt: "Małżowina".
Małżowinę możemy znaleźć w tomiku Świetlickiego pt. Pieśni profana, wydanego w 1998 roku (czyli w tym samym czasie, w którym poeta grał w dramacie Smarzowskiego). By dobrze odnieść się do tego tekstu spoglądam w jego genesis, lecz pojawia się tutaj problem.
Jak przeczytać można w opisie Małżowiny Smarzowskiego jest to dzieło "adresowany przede wszystkim do młodego widza, wychowanego na jinglach MTV, głośnej trashowo - punkowej muzyce i prozie Franza Kafki." Z tego opisu wynika, że sam film swoje korzenie miał między innymi w charakterystycznej literaturze Franza. Można by z tego snuć wniosek, iż to tematyka, czasy i Kafka stworzyły podstawę do napisania Małżowiny. Z drugiej strony można szukać
w inny sposób, czy nie istnieje możliwość by film powstał na podstawie tekstu Świetlickiego,
a ten tworząc go odnosił się do tych samych korzeni jakie wcześniej przypisałem filmowi? Jednak zbieżność dat, tematyki, znacznie to utrudnia. Gdy w 1999 roku wychodzi dramat Smarzowskiego w kilka miesięcy po nim ukazuje się tomik Pieśni profana.
     Odpowiedź na powyższe pytanie a jest wyjątkowo ważne bo to ono w pewien sposób narzuca interpretacje - mogąc moją kompletnie obalić. Jeśli podejść do pytania pragmatycznie
i stwierdzić, iż ważniejsza jest data wydania dzieła- sprawa jest prosta, to Świetlicki pisał Małżowinę pod wpływem filmu i swojej roli. Jednak podchodząc do sprawy w sposób bardziej wnikliwy uświadamiamy sobie, że przecież nie o datę wydania dzieł w tej sprawie idzie, bo przecież prace nad oboma toczył się równolegle a o to, kiedy powstał konkretnie utwór Świetlickiego. Każdemu wiadomo, że w skład tomiku nie wchodziła wyłącznie Małżowina, fakt, iż dzieło wydano później może wynikać z tego, że praca trwała jeszcze nad wieloma innymi utworami, a tomiku z jednym wierszem Świetlicki ani żaden inny szanujący się poeta, nie wydałby tylko po to by "być pierwszym". Przecież nie o to w poezji chodzi.

     Utwór porusza kwestie egzystencjalne na trzech różnych poziomach interpretacji. Pierwszą interpretacją jaka powstała w moich myślach po przeczytaniu tekstu wiersza, jest interpretacja dosłowna i tą chciałbym w mojej pracy pokazać.
     Mamy do czynienia z niezręczną sytuacją łóżkową podmiotu lirycznego. Uważam, że przedstawienie sytuacji w utworze wcale nie odbiega od Kafkowskiego klimatu problemów egzystencjalnych. Stres, nerwy, życie w czasach tuż po przewrocie i zmianie ustroju z 1989 roku, frustracja, wyjałowienie emocjonalne i utrata pewnego sensu życia przekłada się na aktywność seksualną każdego mężczyzny.

Jeżeli o mnie chodzi – to ja już skończyłem.

Bez wątpienia możemy przypisać słowa do sytuacji erotycznej po zakończeniu stosunku
z perspektywy mężczyzny. "Ja już skończyłem"- można odczuć, iż podmiot czuje się w odpowiedzialności do poinformowania o tym "pani". Następnie pada podkreślenie obecności podmiotu oraz pytanie :

Ja już skończyłem – a jak pani?

Liryczne ja, jak okażę się już w następnym wersie, nie oczekuje jakiejkolwiek odpowiedzi
od kobiety, która uczestniczyła w akcie.

Jeżeli o mnie chodzi – to ja się odwracam.


Można to śmiało odnieść do filmu "Małżowina" (lub film odnieść do wiersza) gdzie "M." - w tej roli sam Marcin Świetlicki - korzysta z usługi prostytutki, której zaspokojenie nie jest celem spotkania ani nie jest wymagane ze względu na jej zawód, ważne jest zaspokojenie podmiotu (stad dochodzimy do argumentu popierającego, iż podmiot wcale nie jest zainteresowany tym czy "pani już skończyła"). Będąc przy powiązaniach między filmem a wierszem można uznać,
że przy znajomości całego kontekstu warto pokusić się o stwierdzenie sprzeczne z domyślnymi założeniami literaturoznawców, którzy twierdzą, iż podmiot i autor nie powinni być łączeni. Tutaj stanowczo muszę się z powyższymi nie zgodzić, ponieważ nawet jeśli akcja utworu i filmu nie odnosi się do życia prywatnego autora to widać jej dosłowne niemal przełożenie na sytuację przez poetę odgrywaną w filmie - ergo, bezpośrednio łączy obie persony (liryczną i "M.") dzięki czemu niemal natychmiast po zapoznaniu się z dziełami mamy wrażenie, że to właśnie autor jest bohaterem utworu..

Ja się odwracam do ciemnej ściany.

Tutaj następuje bardzo popularna wizja mężczyzn po zakończeniu stosunku, który
"po wszystkim" odwraca się do ściany. Jednak czytając Małżowinę odczuwam, że podmiot nieco się całej sytuacji wstydzi. Moralna i emocjonalna rozterka z jednej strony jest słuszna, z drugiej wręcz przeciwnie. Zakładając, iż kobieta w utworze to faktycznie prostytutka z filmu, można
by powiedzieć, że podmiot nie ma podstaw ku zawstydzeniu lub pewnej frustracji, koniec końców jak pisałem wyżej to on jest centrum aktu a zaspokojenie "pani" nie ma tutaj znaczenia. Z drugiej zaś odzywać się może męska duma bohatera utworu, który mógł dojść do wniosku,
że zwyczajnie kobiety zaspokoić nie potrafi (w tym wypadku nie ma znaczenia kim była kobieta).

Jeżeli o mnie chodzi – to ja już wychodzę,

Idąc dalej w sferze seksualnej, podczas gdy w poprzednim wersie, podmiot ogłasza co robi lub chce zrobić, tutaj już bez ogródek kończy stosunek poprzez "wyjście" z partnerki. Po raz kolejny zbagatelizowanie kobiety zauważamy w kolejnym powtórzeniu "Jeżeli o mnie chodzi...",
te podkreśla, że właśnie "o niego w tym chodzi".

nim będę śmieszny i stary. 

Określenie, które w podjętym kontekście jednoznacznie wskazuje na definitywne zakończenie gotowości do stosunku przez mężczyznę, koniec erekcji, co podkreśla utworzeniem się "zmarszczek" czyli fałdek skóry na jego męskości. "Śmieszność" wskazuje tutaj na zmianę rozmiaru.

Jeżeli o mnie chodzi – to ja nie chcę prosić

Przy tym wersie powstaje pytanie: prosić o co?

o ochłap. Nie chcę prosić. Bohater umarły,


Tu po odpowiedzi na pierwsze pytanie powstaje następne: ochłap czego? Interpretując utwór stwierdzam, iż chodzi o ochłap-uczucie w płaszczyźnie emocjonalnej. Liryczne ja, woli widocznie taki a nie inny stosunek, niż świadomość, iż sam fakt jego odbycia to ochłap miłości - współczucie.

lecz nie uwiędły. Tak właśnie od teraz
proszę mnie rozpatrywać. Umarły – ale nie uwiędły

Czytając te wersy odnosimy wrażenie, iż dochodzi do zmiany z sytuacji erotycznej do de facto zagadnienia egzystencjalnego. Liryczne ja rozpatruje, rozwodzi się tutaj nad kwestią życia podczas gdy odczuwa jego brak w sobie. W mojej głowie przy tych wersach odzywa się Horacy i jego "Exegi monumentum aere perennius", bo choć "bohater" jest martwy, umarły, ale nie uwiędły- czyli pamięć o nim nie zaginęła, to wie, że pozostaje w pamięci "pani".  Podmiot przeczy sobie, bo choć żyje, każe się "rozpatrywać" jako osoba martwa . Świadczyło by to chyba o niczym innym jak silnych zapędach depresyjno-samobójczych, tego, że nie czuje w sobie życia, nie czuje sensu egzystencji.

bohater. Owszem. Podoba mi się to. 
Wzwód wymierzony w ciemność.

     Moim zdaniem, ciemność występująca w ostatnim wersie nawiązuje do myśli samobójczych podmiotu bądź do nadchodzącej ku niemu śmierci. Jednak tutaj da się zaobserwować ciekawe zjawisko kompletnego wyjałowienie emocjonalnego podmiotu - on nie boi się śmierci, wręcz przeciwnie. Jednak wyjałowienie występuje jedynie na poziomie życia doczesnego, sensu trwania na świecie w jego materialnej formie.
Nie obejmuje jednak czegoś zupełnie nowego, czegoś czego żaden żyjący - w tym podmiot - poznać nie mógł. Być może chodzi o życie pozagrobowe, ciekawość tego "co jest po drugiej stronie". I choć podmiot określa to prosto: wzwodem, uznać to możemy za podniecenie, ciekawość tego co czeka nas, gdy już odwrócimy się ku ciemności śmierci, gdy odwrócimy się "do ciemnej ściany".


---------------------------------------------------
W tym miejscu z wielką wdzięcznością zwracam się do Oli D.
Droga Olu, bardzo doceniam Twój wkład w moją pracę. Byłbym ostatnim chamem gdybym o Tobie tutaj nie wspomniał. Wspaniała praca korektorska jakiej się podjęłaś nauczyła mnie w jedną noc więcej niż człowiek z tytułem doktora, który pisać miał mnie nauczyć. Mam szczerą nadzieję, że jeszcze nie raz znajdę czerwone chmurki z Twoimi jadowitymi uwagami, a z upływem czasu moje teksty i prace będą technicznie znacznie lepsze, bardziej przejrzyste i profesjonalne.
-----------------------------------------------------

UWAGA: oczywiście zachęcam serdecznie do korzystania z tego co tu napłodziłem (jeśli się komuś przyda), jednak przypominam, iż prawa autorskie oraz prawa do własności intelektualnej obejmują również teksty bloggerów. Jeśli chcecie ich użyć jako własnej pracy semestralnej to nie zapominajcie, że teraz ćwiczeniowcy i wykładowcy prace takie przepuszczają przez program anty-plagiatowy. Jeśli chcecie skorzystać z całego tekstu lub jego części na łamach własnych blogów lub prac, uprzejmie proszę o napisania na mój facebook lub dostępne konto gmail/youtube z zawiadomieniem i prośbą o zgodę. Nie wynika to z tego, że nie chcę pomóc a z tego, że napisanie tego zajęło mi kilkanaście godzin poszukiwań, czytania, myślenia, i pisania (o 2 paczkach fajek chyba wspominać nie muszę).

sobota, 1 czerwca 2013

Felieton, "O damskich torebkach i wszystkim co w nich jest".

Dzisiejszego poranka czyli tuż przed godziną 13:00 wypełznąłem z mojej pieczary zwanej pokojem i podążyłem w stronę, w którą zmierza każda istota ludzka po przebudzeniu.
W zwiąkzu z tym, że nie lubię marnować czasu, tuż pod lewą ręką, przy porcelance, na pralce, leży czytana przeze mnie książka. Tak, niektórzy trzymają przy sedesie National Geografic, inni krzyżówki panoramiczne, a gdy wejdzie się do mojej toalety to zastaniecie tam moją akutalną lekturę, która prawdopodobnie jest jedną z moich ulubionych pozycji. Od paru tygodni na TOP liście znajduje się mój największy autorytet, człowiek obdarzony wszystkimi cechami umysłu jakie chciałbym sam mieć. I nie, nie jest to Janusz Palikot (bo próbuje się taką wersję opchnąć), lecz autor "Świata według Clarksona". Jeremy (<--klik!)gości w moim domu codziennie. Nie mówię tu o TOP GEAR, którego jestem fanem i wiernym widzem, chodzi tu właśnie o 4 jego książki, które stoją na honorowych miejscach w moim pokoju (no i na pralce). Wybierając któryś z jego niedzielnych felietonów dla "The Sunday Times" bądź tych z "The Sun" natrafiłem na taki o damskich torebkach i z marszu postanowiłem przenieść temat na ziemię ojczystą i sprawdzić co z tego bałaganu wyjdzie.
Jak się okazało, "bałagan" to doprawdy kłamliwe stwierdzenie. Tutaj chodzi o chaos damskich torebek, ich zawartości i butów jakie nasze panie posiadają. Postanowiłem też, że osobne felietony poświęcę waszym butom (tych potraficie mieć od 20 do 60 par, niektóre kosztujące bagatela 1000zł) i torebkom (tutaj ilość waha się od 5 do 28 w cenach minimalnych od 150 zł do gazyliona $) .
Jak nie trudno się domyślić, temat prawie mnie przygniótł, lecz ostatkiem sił, doczytując coraz to nowo dopisywane rodzaje butów, o których ankietowane zapomniały wspomnieć, wziąłem się do roboty.
Tu musi nastąpić ostrzeżenie- panowie, jeśli nie jesteście fanami mocnych wrażeń oraz gigantycznych liczb, kliknijcie na esej o damskich biustach- wyjdzie wam to na zdrowie.
Tekst będzie też dłuższy niż można by przypuszczać.
Torebki!
Najczęściej spotykanymi rzeczami w podanych mi spisach były rzeczy standardowe pokroju portfeli, dokumentów, kluczyków, chusteczek (tak panowie, u pań to norma). Jednak kiedy zajrzałem do torebki mojej mamy (za jej zgodą rzecz jasna) oniemiałem bo prócz 4 (!!!) par okularów (2 pary przeciwsłoneczne, 1 para przeciwsłonecznych ale TYLKO DO AUTA i jednych korekcyjnych) znalazłem: 2 saszetki odżywki dla kwiatków i jakieś 20 dag cukru w plastikowym pudełku. Oczywiście moja mama sama nieco zdziwiona tym odkryciem i wiedząc, że właśnie jej złośliwy syn spisuje to w celach publicystycznych, krzyczała przez cały nasz 30 metrowy apartament, że "tych odżywek już w torebce nie ma, przecież je już wyciągnęła"! O cukier w takiej ilości wolałem nie pytać. Oto lista rzeczy, które można znaleźć w otchłani torebek:
-portfel
-dokumenty
-podpaska (no temu się nie dziwimy, nie każdy krwawi prawie 4 miesiące i nadal żyje)
-notatnik (te, należące do moich koleżanek-studentek niejednokrotnie ratujeą mnie w okolicach sesji)
-"coś do pisania" (w tym zakreślacze, mazaki, całe piórniki, długopisy luzem- moja mama ma ich 4 + w pełni wyposażony piórnik)
-tabletki na ból głowy (żeby wszystkim łóżkowym bólom stała się zadość, do tego wszystkie cierpicie na migreny)
-tabletki na nerki (nigdy nie wiesz kiedy Twoje zażądają nieco haju)
-plastry na odciski (bo lepiej zedrzeć stopy ale "widzieć jak ta zdzira płacze z zazdrości", oraz te standardowe plastry tamujące otwarte rany po nożach myśliwskich)
-COŚ SŁODKIEGO!!! (temu poświecę osobny akapit)
-"milion paragonów" (to pewnie za wszystkie buty, torebki i wykroczenia drogowe pt: ale ja umiem dobrze prowadzić i poprawiać rzęsy panie władzo!)
-błyszczyk (nie czarujmy się, jest ich tam kilka- ZAWSZE!)
-pomadki,szminki, "miodziki do ust", (szczerze to nigdy nie widziałem różnicy, jak dla mnie to zawsze sztyfcik z czymś kolorowym, różnicę zdarzało się wyczuwać wyłącznie w smaku- o tym inny felieton o sexie ;) )
-lusterko (to jest dosłownie w każdej)
-prawdopodobnie znajdziecie też STOPERAN
-kosmetyczkę (nie, te pomadki i lustra powyżej to nie jest zawartość kosmetyczki, jej też poświęce akapit)
-zalotkę do oczu (jak mi życie miłe, nie mam pojęcia co to jest i co sobie tym robicie)
-zestaw do pedicure (myślałem, że to tylko w domach się tym bawicie)
-balsamy i żele (?) do ciała.
-"podkład do ryja" (cytat właścicielki podkładu)
-butelkę po piwie (w końcu coś rozumiem, choć dziwię się, że zwyczajnie nie wylądowała w koszu)
-otwieracz do piwa (to akurat bardzo ważne)
-eye-linery ( może źle spisałem i chodziło o DreamLinery(klik!)?)
-jedwab do włosów (no dobra, to znam bo używam i wara od insynuacji odnośnie mojej orientacji)
-kremy do wszystkiego
-perfumy
-biżuterię
-telefony, tablety, superkomputery NASA.
Oczywiście to lista skompresowana i skrócona.
"Coś słodkiego" to cholernie ważna rzecz w każdej damskiej torebce. Jasne, ja też mam czasem ochotę w środku dnia chrupnąć coś niezdrowego i czekoladowego, ale u Was to być MUSI. Obojętnie czy są to landrynki, baton, żelki, czekolada czy "te fantastyczne chrupiące kuleczki czekoladowe z Milki". Jak się na to patrzy to można by z psychiatrycznego punktu widzenia stwierdzić, że wam wszystkim brakuje endorfiny i żeby w ogóle jakoś funkcjonować musicie sobie zwiększać ilość cukru we krwi. Jasne, że to niezbędne w trakcie "tego tygodnia" bo w innym wypadku faceci studenci i wykładowcy regularnie brali by na uczelni L4 lub zwolnienia żeby tylko nie musieć się na niej pokazywać w kolczudze.
A może wszystkie kobiety mają wrodzoną depresję? W takim wypadku przy narodzinach każdej małej dziewczynki (pod warunkiem, że nie umrze po 6h jak Fabianek z "Felietonu, którego nie planowałem") powinno się jej na stałe montować pompkę glukozowo-fruktozową, która rozwiązywałaby problem.
Ważną kwestią są też gumy do żucia, prawdopodobieństwo, że kobieta zapytana o gumę odpowie: "-Jasne, chcesz jedną?" to jakieś 60-70%. I nie wiem czy to po prostu dla świeżego oddechu czy to jakiś przytyk do panów, których tak często nimi obdarzacie.
Osobną sprawą jest kosmetyczka, wiele pań pisało mi, że ma ją w torebce, uznawało to za jedną, osobną rzecz. Jednak kiedy jedną z nich zapytałem co w niej ma to mógłbym śmiało stworzyć kolejną listę, dłuższą niż ta pierwsza.
To, że w damskiej torebce znaleźć można wszystko to teza nie trudna do udowodnienia. Problem pojawia się gdy trzeba znaleźć coś konkretnego. Kiedy wychodzę z domu z moją mamą to drzwi zawsze zamykam ja. Po prostu ciągnę za łańcuch przy spodniach (jak widać nie służy tylko ogłaszaniu tego, że nadchodzę lub fajnej prezencji), na którego końcu są klucze. Zamykam drzwi, klucze wkładam do kieszeni i zadowolony ruszam w drogę. Minionej zimy, raz było inaczej. Mianowicie, moja mama postanowiła, że sama zamknie drzwi a mnie wysłała z GPSem, mapą i kompasem na poszukiwanie auta, które trzeba było odnaleźć między dwudziestoma innymi zaspami udającymi auta sąsiadów.
Otóż, zdążyłem odnaleźć auto z drobną pomocą satelity FBI (tuż po rozmowie z agentem CIA, który poinformował mnie, że pomyliłem numery wewnętrzne agencji), poczekać aż panowie z DHLu doręczą mi zamówiony na klatce schodowej miotacz ognia, wyparować śnieg, zagrzać w aucie i podjechać nim pod klatkę (bo mama oczywiście była w szpilkach). Przez cały ten czas rodzicielka szukała kluczy, czego dowodem było to, że do auta wsiadła z inną torebką, bo skoro już wywaliła wszystko na blat to przy okazji się przepakowała do "tej co bardziej pasuje".
Koniec końców, właśnie przejrzałem listę najbardziej poszukiwanych przestępców na Śląsku(<-klik!). Kiedy w najbliższym czasie będziecie zmieniać torebkę lub wysypywać jej zawartość na blat, sprawdźcie czy któregoś z nich tam nie ma, na pewno nie umarłby z głodu dzięki słodyczom, które nosicie, nie śmierdziałoby im z ust dzięki gumom, a kontakt z rodziną utrzymywaliby dzięki waszym zagubionym telefonom, które do dziś uważałyście za skradzione.


PS: Za nagrodę za odnalezienie przestępcy możecie sobie pogratulować kilkoma parami butów ;)!