piątek, 31 maja 2013

Artykuł, "Wszystko wokół kasy "tańczy dokolusia".


     Wstając dziś rano nie sądziłem, że po raz kolejny temat przyjdzie do mnie niczym kot Kyle'a Chandlera ze "Zdarzyło się jutro". Ja to mam szczęście, prawda? Właśnie dzięki temu zbiegowi okoliczności dowiedziałem się, że przez władców kopalń będę biedniejszy a w moim domowym menu prawdopodobnie braknie niedługo mięsa.
  Jak donosi dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" (31.05 Dział: Kraj wydarzenia, str 5) na jaw, prosto z czeluści najstarszych górniczych chodników wylazła afera, którą już teraz na podstawie kwot i ilości zaangażowanych w nią ludzi, nazwano "największą aferą korupcyjną w historii polskiego górnictwa". W aferę są zamieszane wszystkie największe spółki odpowiedzialne za górnictwo, od Jastrzębskiej Spółki Węglowej począwszy (największa i najbardziej dochodowa- niedawno weszła na giełdę), Katowickiego Holdingu Węglowego, KGHMu, Kompanii Węglowej, po mało znaną "Lubuski Węgiel". Co to za afera? Mianowicie: dyrektorzy i wysoko postawieni pracownicy w/w spółek (a jest to ok 40 osób z samego szczytu) otrzymywali łapówki w zamian za korzystne rozpatrywania przetargów na dostawy kombajnów górniczych, umów na konserwację maszyn podziemnych oraz prawie wszystkich innych usług. Wysokość łapówek to 10 mln, czyli jakieś 250 tysięcy na łebka. Jednak sprawa jak się pomyśli dłużej, sięga dalej i głębiej, odbijając się na górniczych kieszeniach. Tuż po tym, jak dostanie się ćwierć miliona łapówki, trzeba u tej firmy sprzęt zamówić. Jak podszeptuje mi Górniczy Skarbnik, jedna taka maszyna np: kombajn chodnikowy KTW-200 kosztuje 7 300 000 zł+23% VATu (taką cenę podają na forum leasingowym) co daje nam niespełna 9 milionów zielonych (jak wyczytałem na stronie kopex'u za taki kombajn zyskają nawet 9.5 mln). Idąc dalej, Skarbnik, wkurzony już mocno, podszeptuje, że przecież skądś te 9 melonów kopalnia musi mieć. Ma, więc bierze z przychodu (a tak dokładniej z tego co jeszcze nie zabrali im wierzyciele, bo kopalnie zadłużone są na miliony). Jak można podejrzewać nie może się to przecież nie odbić na całokształcie "oszczędności" danej spółki i kopalni. Potem okazuje się, że może braknąć na:
-wypłaty, wakacje pod gruszą (a to tylko 700 zł -VAT czyli ok 500 zł na rękę), premie, "14nastki". Nie wspominając o tym, że na niektórych kopalniach "kartki" żywnościowe chce się zabrać pracownikom powierzchniowym. W nie jednym domu, gdzie górnik lub pracowniczka powierzchniowa przynosi dziś mięso i zapełnia zamrażalnik za "bony", jutro tego mięsa nie będzie. Kto wie, może w następnym kroku zabiorą też mleko?
Zapytacie mnie dlaczego uważam, że to odbije się na moim życiu. Otóż gdy całą rodzinę ma się w górnictwie/koksownictwie i żyje się nadal w większości na ich koszt to odpowiedź nasuwa się sama. Zapewne znajdzie się ktoś zgryźliwy, który powie, że temu grubasowi mniej jedzenia się przyda. Otóż z informacji z mojego życia prywatnego: po 2 miesiącach (bez najmniejszej pomocy spółek węglowych) zrzuciłem 7 kilo tłuszczu. Dziś rano w stanie "tuż po wstaniu" (nikt nie chce mnie w takowym oglądać, łącznie ze mną) przypadkiem złapałem jeansy, które od ponad pół roku były przeze mnie starannie omijane ze względu na to, że są rozmiar mniejsze niż ich koledzy w szafie (co za tym idzie nie umiałem wcisnąć do nich tyłka). Po wciągnięciu ich na zadek i w miarę bezproblemowym zapięciu guzika mile się zdziwiłem, że oto wracają do użycia spodnie marnotrawne a moje wyrzeczenia w związku z dietą dały pierwszy naprawdę widoczny efekt.
Wracając do tematu afer- to nie wszystko. W tym samym wydaniu "GW", w części "Katowice" czytamy na pierwszej stronie : "Związkowcy w biznesie". Tu z kolei dowiadujemy się o tym, jak niegdyś sławne związki zawodowe, które w przeszłości walczyły o dobro robotników, górników i ogółu społeczeństwa, teraz robi kasę na pracy "dołowych" i na ich kieszeniach. O co w tym chodzi? Chodzi o to, że kopalnia by mieć większe zyski poszerza swoją działalność na weekendy i święta. Związkowcy otwarli sobie furtkę- zatrudnianie firm zewnętrznych, które w weekendy będą fedrować . Czyja spółka zewnętrzna wygrała przetarg na zatrudnienia? Jest to GSP - Górnicza Spółdzielnia Pracy, która w całości jest zawiadywana przez władców ze Związku "Solidarność". Kontrakt, który "wywalczyła" sobie ekipa GSP jest wart ponad 140 mln złotych. Kto zgarnia kasę? Solidarnościowcy i inni związkowcy, którzy kopalnię mają w rękach. Kto pracuje w weekendy? Ci sami górnicy, którzy pracują w tygodniu, co ciekawsze, jako, że to spółka "prywaciarz" to pracujący w niej górnik, zarządzany przez tych samych zwierzchników co w tygodniu, zarabia mniej, nie dostaje dodatków, które w ramach pracy w głównej spółce należą mu się. Piękna metody by zmusić kogoś do pracy za mniejsze pieniądze, w tej samej pracy i do tego w weekend i to wszystko w myśl walki o dobro pracownika. Oczywiście kopalnia/spółka musi te 140 mln zapłacić. Pytanie ponowne- skąd? Już drogi czytelniku sam dobrze wiesz skąd, i kto w zamian czegoś nie dostanie.
Skoro kroczymy już po temacie pieniędzy, warto wspomnieć o włodarzach mojego miasta Mysłowice i ich problemach z KZKGOPem. Otóż radni Mysłowic po przyjrzeniu się za co i ile płacą, oraz po przejrzeniu setek (jeśli nie tysięcy) skarg pasażerów doszli do wniosku, że coś z KZKGOPem zrobić trzeba. Powstał pomysł (już zaakceptowany przez naszego prezydenta, pana Edwarda Lasoka), w którym pierwsze skrzypce mogłyby zagrać firmy przewoźnicze z Jaworzna i Tychów. Niedawno Jaworzno i Tychy odesłały KZK GOP z kwitkiem i swoje pieniądze oddały rodzimym firmom by teraz te pełniły służbę dowożenia do szkół i pracy. Z tego co mi wiadomo mało kto na tą decyzję narzeka (no chyba, że ludzie z Jaworzna, którzy chyba nie mają kursów w weekendy oraz kursów nocnych w powszednie). Skąd taka rewolucja? Właśnie stąd, że ludzie zaczęli się buntować wobec traktowania ich jak bydło, które jeszcze za bycie bydłem musi płacić. Najwięcej skarg (jak donosi "Gazeta Mysłowicka") tyczy się lini 76 kursująca między "Katowice- Korfantego" a "Kopalnia Wesoła". Znam doskonale 76 oraz jej przyjaciółkę 77 i ta znajomość wcale nie jest fajna. Oba tabory to chyba najstarsze autobusy jakie można spotkać. Hałas jaki wydają obijające się o siebie elementy "karoserii" tych autobusów zmusza do noszenia słuchawek z atestem BHP i montowania amortyzatorów w wózkach i chodzikach inwalidzkich. Wiecznie zamknięte w upalne lato okna, wiecznie nieszczelne i otwarte okna w zimę i najgorsze deszcze, choroba zawodowa, która powinna dotykać jedynie pracowników młotów pneumatycznych- oto główne zarzuty wobec lini 76,77 oraz lini 672, którą sam jeżdżę codziennie na uczelnię, a w której okien nie ma w ogóle (klimatyzacja, jak mi powiedział pan kierowca jest "nienabita bo to za drogo"). Oczywiście fakt, że w/w linie wiecznie się spóźniają lub całkowicie wypadają z rozkładu nie musi być jakoś szczególnie podkreślany.
Górnikom życzę by ich przedłużająca się agonia w końcu się skończyła i by zaczęto szanować ich pracę- najcięższą jaką można w kraju znaleźć. Radnym i prezydentowi Mysłowic przesyłam pełen nadziei i oczekiwań uśmiech by dodać im odwagi w wykopaniu KZK GOPu, któremu płacą 13 mln rocznie. Chcę się nie spóźniać na uczelnię, nie pocić się jak w saunie w lato, w 50 stopniach w piekarniku marki ASKA*. Chcę też nie zamarznąć w najbliższą zimę. Gdyby ta ostatnia nadzieja spaliła na panewce- proszę, jeżdżąc "bliźniaczkami' zwróćcie uwagę, czy gdzieś na siedzeniu nie ma człowieka-sopla. Jeśli będzie- to przy pierwszych przejawach nadejścia wiosny, wystawcie mnie do słoneczka!

Tak wygląda kombajn chodnikowy KTW-200, jeśli jaracie się wielkimi maszynami, które mogą zrobić tunel lub urwać komuś korpus to zapraszam na stronę Kopex'u gdzie możecie znaleźć wiele takich cacuszek.


*ASKA- kolejny chybiony pomysł panów z KZKGOP, firma podwykonawcza odpowiedzialna za kursowanie 672.


Artykuł oparty na:
"Gazecie Wyborczej", 31 MAJ 2013.
"Gazecie Mysłowickiej" -//-

Felieton, którego nie planowałem: Internet- nie dla każdego.



Miałem nie pisać więcej felietonów czy eseji niż jeden na dzień, od tak w wolnej chwili żeby nie zakłócać sobie porządku dnia. Jednak jak się okazało po tych ledwo paru dniach działania bloga i pytaniu o czym mam pisać, temat wyłonił się niczym żagle galeonu hiszpańskiego z wielkimi napisami: napisz o mnie. Kiedy poprosiłem o screen jako dowód oraz link by się upewnić, że temat nie będzie pisany na podstawie plotki a faktów- zamarłem. Serio.
Poszedłem odpalić ostatniego kipa jaki mi został i zasiadłem do pisania- pełen pytań, na które zaraz sam sobie i wam odpowiem.
Jak wiemy w internecie panoszy się wiele stworzeń, których zachowania budzą różne emocje. Chyba nikt nie może mi powiedzieć, że nie ma/miał choć jednego znajomego na "Książce Twarzy", którego post zwalił go z nóg i sprawił, że jedynym wyjściem by zmazać plamę na honorze własnym to usunięcie kretyna ze znajomych i udawanie, że się go nie znało. Jednak mistrzostwem dla mnie zawsze był młode matki, te z pomiędzy gimnazjum a liceum (lub innej szkole średniej). Co tu dużo mówić, sam mam jedną znajomą, która gdzieś po 18naste (chyba, brak mi pewności czy nie było to jednak nieco wcześniej) zaszła niczym słońce. Długo, długo nic, aż ukazała się fotka ze szpitala, jest brzuszek. I tona komentarzy pt: gratuluję, super, ślicznie, ojojoj, blebleble kochanie. Nożesz psia wasza mać. Nie rozumiem czego tutaj gratulować. Właśnie mentalne dziecko urodziło fizyczne dziecko. Ale to nic, zawsze istnieje wiara i taka możliwość, że po porodzie młodą mamę odmieni macierzyństwo. Przyznam też, że jedną taką znam i dumny jestem z tego, że ją znam- ale to tylko dygresja.
W tym przypadku zostałem zlinczowany przez komentujących to zdjęcie i potraktowany co najmniej jak bym miał na plecach wytatuowanego noworodka powieszonego na hakenkreuz'u. Nie jestem w stanie przytoczyć dosłownie co napisałem (zdjęcie i komentarze usunięto tuż po aferze jaką rozpętałem wyłamując się z obrzydliwie słodkich gratulacji), ale wyraziłem w nim swoje powątpiewanie w wiarygodność kilku jej koleżanek, tego, że to co się stało jest dobre, no bo szkoła, życie? Przecież jest tyle możliwości w naszych czasach.
            Prawda jest taka, że jeśli wyłamujesz się z pewnego schematu zachowań na fb i w życiu, to nagle jesteś czarną owcą, która na 100% źle życzy temu komuś, komu powiedział coś odmiennego niż reszta. Otóż rozczaruję Was. Nie życzyłem jej źle, ja tylko wyraziłem swoje zdanie, że w aktualnych czasach można dziecko mieć znacznie później. Powinno się tak robić bo warunki ekonomiczne są zatrważające i lepiej mieć dziecko gdy ma się karierę zawodową i zarobki na jako-takim stabilnym poziomie, bo wcześniej można się uczyć, studiować, poznawać świat, imprezować i dać się młodości wyszaleć. Nikt jednak z komentujących nie pomyślał, że "ten grubas może jednak ma trochę racji". Nie, wszyscy utwierdzali ją w przekonaniu, że teraz jest najpiękniejsza na świecie, a jej najzajadlejsza koleżanka rzucała się na mnie jak harpia bo "dzidziusie są takie słodkie!". Koniec końców, przeglądam jej profil i widzę jakieś 2 zdjęcia dziecka iii.... 120 innych z imprez! Nie żebym miał coś do imprezowania...ale jak to wygląda? Nie chcę wiedzieć gdzie dziecko jest, pod czyją opieką i czemu nie z mamą i tatą, którzy właśnie wylizują sobie gardła oddzieleni wzwodem taty i kuflem piwa, który trzyma. Nikt przecież nie zakazuje rodzicom, nawet już starszym, zostawić dziecko u dziadków i pójść się urżnąć i zerżnąć. Tylko chyba musi być jakiś umiar?
Teraz przejdę do głównej sprawy, która sprawiła, że postanowiłem przysiedzieć przez wieczór nad takim nie innym tematem. Otrzymałem oto to:

"Fabian [*]
Nasz Aniołek żył 6 godzin ;(( [*]
Spij Aniołku [*]
Kochamy Cie !"

          Tak wygląda aktualnie trauma po utracie noworodka. Taki wpis można znaleźć na profilu pewnej...samicy z Zabrza. Nazywam ją samicą bo... określenie "dziewczyna" po porodzie i tym poście mi przez gardło nie przejdzie. Nazywając ją kobietą- obraziłbym wszystkie panie.
Widzisz i nie grzmisz! Kiedyś jak umierał noworodek to był to ból cichy, wewnątrz rodziny. Pogrzeb, żałoba, powolny powrót do normalności, być może próba ponownego zajścia w ciążę. Nie tutaj! Po poście w/w i tym:
"Jest taka miłość, która nie umiera . [*] ; ("
w 4 dni później widzimy to:
"Szyk i odwiedzinki z Madziulkąą moją u ;* — z użytkownikiem A"
"www.damulki.pl [ zdjęcie psa z podpisem: <3]"
W 5 dni od postu o śmierci noworodka mamy to:
"Kupujeeeeeeeeeemy N****** <3 [tutaj seria zdjęć prywatnych z czerwonymi szpilkami w roli głównej, czerwonymi tipsami i iPhone'm z większą ilością świecidełek niż zliczyć lampek na Wieży Eiffela.]."


         Przeklnę: nosz kur** mać. Nie wierzę! Czy moja mama w podobnej sytuacji, też tak szybko by to przeszła? Co to dziecko było tylko dodatkiem...no nawet nie wiem do czego dodatkiem mogło by być?! Czy teraz mieć dziecko to po prostu...mieć coś? Nie ma to nie ma, idziemy na zakupy? Jest, to jest- zostawimy rodzicom i idziemy na bibę? Czuję głęboki żal, współczucie na samą myśl o dzieciach z takich rodziców. Czytanie tego sprawia, że mieszanka uczuć jaka się we mnie kotłuje nie nadaje się do opisu graficznego. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że ta samica ma 20 lat. Jest moją rówieśniczką! Jeszcze gorsze jest (licząc w sumie z dwóch postów), że znalazło się ponad 40 idiotów/idiotek, które pod postem, wrzuconym na portal społecznościowy zaświeciło: [*].
Mam nadzieję, że wciśnięcie tych trzech klawiszy ulżyło waszemu wielkiemu bólowi po śmierci dziecka. W większości widać avatary jeszcze młodszych fanek tynku na twarzy. Wszystkie tak bardzo ubolewają? To niech któraś przywali koleżance w łeb, żeby chociaż z przyzwoitości udała, że choć trochę jej TEGO CZEGOŚ co urodziła jest szkoda i żal..
         Obym ktoś po mojej śmierci skasował moją skrzynkę mailową, profile na społecznościówkach i zamiast tego cyrku wypił za moje życie pozagrobowe kieliszek wódki.
Tutaj musi się wtrącić jeszcze mój anty-katolicyzm. Drodzy biskupi czy bierzecie odpowiedzialność za zakaz używania antykoncepcji i utrudnianie w propagowaniu jej? Czy bierzecie odpowiedzialność, za każde zniszczone dzieciństwo dziecka-wpadki? Za każde dziecko wyrzucone na śmietnik, do beczki po kapuście, które wyleciało z kocyka, bo rodzice go nie chcieli? Czy pomyśleliście choć przez chwilę nad tym, że może ta sama para, która teraz nie użyła gumki i wpadła i dziecko zostawiła ze strachu lub obojętności na pastwę losu, mogłaby za 5-10 lat, w kwiecie wieku, spłodzić to dziecko i wychować je na porządnego człowieka bo tak zaplanują? Nie wspomnę już o tym, że sami zabraniacie a wy i wasze pastuszki niższych szczebli walczycie z niżem demograficznym.
            Co pisać więcej? Nic. Nawet przekleństwa się kończą. C 3PIO, złoty robot ze SW, w którymś z filmów wpada z kumplem R2D2 do fabryki droidów bojowych. Tam wypowiada słowa, które dziś mi się przypomniały:
"Maszyny robią maszyny- szczyt perwersji". Panie Lucas, pan nawet nie wiem ile w tym prawdy.

PS: na dowód, że to co piszę, to nie wyssana z palca bajka, mogę chętnym przedstawić Screeny (oczywiście będą odpowiednio "pomalowane", nie chcę mieć na karku sądów i zniesławień).

czwartek, 30 maja 2013

O tym, czy i dlaczego Gimnazja powinny spłonąć wraz ze swoimi twórcami.



    W 2003 roku, w cztery lata po wprowadzeniu reformy oświatowej, stanąłem przed wyzwaniem wyboru gimnazjum. Miałem spore możliwości, jednak postanowiłem pójść na łatwiznę, i zamiast uczestniczyć w wyścigu szczurów w gimnazjach "z wysokim poziomem" poszedłem do najbliższego budynku o nazwie Gimnazjum, oddałem papierek i radośnie kontynuowałem wakacyjne lenistwo.
Trafiłem do jednego z Katowickich gimnazjów i doznałem szoku. Ja, nastoletni chłopak po podstawówce, która jak dla ociężałego Muminka była sporą traumą, nie potrafiłem dać wiary swoim oczom. Kilku outsiderów, buntowniczka, gang łysego, dwie kujonki, człowiek-góra, dwie gwiazdy sportu, krzywonogi kumpel jednej z gwiazd o talentach matematycznych oraz ja i (jak się potem okazało) mój najlepszy kumpel, tak wyglądała początkowo moja klasa. Założę się, że w niejednej innej placówce czy klasie wzorce osobowe byłyby identyczne. Dość szybko połapaliśmy się jak będą wyglądać nasze następne trzy lata i nie żartuję, gimnazjum jest jak sejm przy ul. Wiejskiej. W krótkim czasie stworzyły się ugrupowania, które spokojnie można nazwać, lewicą- Ci mieli wszystko w du*** i lubili być popularni, prawica- czyli gang łysego i Ci, którzy woleli się ich słuchać by nie zostać zdymisjonowanymi pięścią, oraz instytucje pozarządowe czyli outsiderzy. Istniała jeszcze inna grupa, centrowcy, a do nich należało ledwie trzech gości, ci lawirowali pomiędzy wszystkimi robiąc doraźnie za koalicjantów.
Wiecie jak łatwo można było otrzymać tygodniowy make-up w gimnazjum? Bardzo prosto. Wystarczyło, że potrąciłeś łokciem piątego z kolei młodszego brata, który ma średniego brata w ostatniej klasy, który ma starszego brata, który kombinował jak sprzedać lewe BMW (oczywiście po odsiedzeniu wyrok w KW Chełm).
Nauczanie? Tutaj można się pokusić o stwierdzenie- zadowalające. Bite trzy lata mało co robiłem, moim głównym zajęciem było słuchanie, pisanie tego co usłyszałem, prowadzenie akademii i innych imprez szkolnych. Jako słuchowiec przeskakiwałem wszystkie humanistyczne zajęcia bez najmniejszego problemu. Można by się pokusić o stwierdzenie, że nie robiłem na nich nic bo wszystko było w większość dokładniejszą powtórką materiału z podstawówki. Zmorą były przedmioty ścisłe. Ale koniec końców jako bystrzak, który nie jedno z nauczycielem ugadać potrafił permanentnie obijałem się cały rok, by w ostatnim miesiącu zaliczyć wszystkie przedmioty ścisłe i byłem wolny.
W tym momencie nie wiem czy mam "gimbazie" oddać cześć czy nią gardzić. Z jednej strony nauczyła mnie jak przeżyć, umiejętnie dogadywać się ze wszystkimi, nie zebrać bo gębie i w razie czego wezwać własnego brata z jego kumplami by mnie odeskortowali do domu gdy z egzaminu na dogadywanie się dostawałem kapę, a z egzaminu na docinki i złośliwości 5. Z drugiej, doznałem sporego zawodu jeśli chodzi o edukację a niejednokrotnie panująca atmosfera więzienia przyprawiła mnie o depresję i zaburzenia społeczne.
Jednak teraz patrzę na to wszystko z nieco dalszej perspektywy i stwierdzam, że pan z AWS winien zawisnąć jako piniata w moim byłym gimnazjum. Przynajmniej za sam fakt, jego stworzenia. Kiedyś moi rodzice chodzili do podstawówki przez 8 klas, by po tym czasie pójść do zawodówki lub czegoś podobnego. Przez 8 lat, chodzili do szkoły z tymi samymi ludźmi, po 8 latach byli w stanie się z nimi dogadać i kończąc ten etap edukacji z żalem i wieloletnimi przyjaźniami odchodzili w bardziej dorosłe życie, wychowani w jednej szkolnej społeczności. Teraz, dzieciaki, których rodzice nie potrafią wychować, wyrywają się dwa lata wcześniej spod opieki belfrów, którzy są ich ostatnią nadzieją, by trafić do więź-nazjum, gdzie spokojnie można przygotowywać się do życia w mamrze lub w sejmie, zaznajamiając się z tym co i tak ledwo im do łbów wcisnęli pracownicy podstawówki. Kiedy teraz słyszę o gimnazjach to źle, lub dobrze, gdy są to szkól prywatne lub katolickie (to u mnie rzadkie ale ukłon dla szkół katolickich). W gimbazie "dzielnicowej" spotkamy teraz głównie bandy osiedlowych karczków, lampiar i blachar, spotkamy nauczycieli zmęczonych życiem i nauczaniem tłuszczy, lub takich, którzy nie przeszli szkolenia z przywództwa i samoobrony by przeżyć. Zdarzają się też jeszcze persony takie jak ja, które głupio wybrały ale teraz nawet te dają się porwać więziennej fali. Wniosek nasuwa się sam, a w raz z nim przekonanie, że chyba skoczę jeszcze po jeden kanister VPower by przy okazji wyżreć nad szkołą dziurę w ozonie, która nie pozwoli by cokolwiek na tej ziemi, kiedykolwiek powstało.
  Chyba jedyną najważniejszą rzeczą jaką mi dało gimnazjum to dwoje przyjaciół. Znam się z nimi do dziś, widuję się z nimi czasem codziennie, czasem raz w tygodniu, ale są. Tego nie mogę gimnazjum odmówić, choć w sporej mierze to przypadek, że kilku podobnych ludzi trafiło na siebie.
Jakiś czas temu byłem nawet w mojej byłej podstawówce. Próbowałem odwiedzić starych nauczycieli, których lubiłem, wychowawczynię, stare, zasuszone panie bibliotekarki, dla których pracowałem w bibliotece by mieć lepsze zachowanie (nie ujmuje to mojej miłości do nich). Jednak z tej sielanki zwiedzania murów, w których przeżyłem i dobre i złe chwile, wyrwał mnie Tyrion Lannister. Tuż po tym jak doznałem nieprzyjemnego uderzenia czymś okrągłym w brzuch (okazało się to głową Tyriona) usłyszałem:
"-Patrz kurwa jak chodzisz! Jak pójdę do PIĄTKI to Cię chuju dojebie!"
5ka- to numer najgorszego (z tego co słyszałem) gimbazjalnego zakładu dla przyszłych przestępców w Katowicach. Ale za to zostałem odmłodzony przez skrzata o jakieś 8 lat, no czyż nie baśniowo?

Opowieść Gotycka, ROZDZIAŁ II

Rozdział II.

-No dalej ,ty gówno! Przynoś!
- Ojcze! Proszę! Ja nie chciałem upuścić!
-Ojcze?! Przynieś gołymi rękami albo zmuszę cię żebyś gębą to przywlókł bękarcie! Oszczałeś się?! Ty tchórzliwe ścierwo! I Ty śmiesz mówić do mnie jako do ojca?! Nie wiesz po co ci zawartość portek? To może jak przyniesiesz coś upuścił pozbędziemy się ciężaru?


Powiew zimnego powietrza ochłodził czoło i zaszczypał w otwarte oczy niedawno śniącego. Zimna noc objęła we władanie komnatę bez okien. Henry von der Stalker powstał z łoża. Rzucił kątem oka na zaczerwienienia na młodym ciele, które spało jeszcze chwilę temu tuż przy nim.
-I jak się czujecie mój mości Manfredzie? Nic nie odpowiesz? Czyli dobrze jak co noc mój zacny druhu?
Manfred czekał w pokoju nim pan zdążył się zbudzić. Podszedł do "druha" Stalkera, nałożył nań szlafrok, podłożył pod stopy pantofle i z ukłonem cofnął się o trzy kroki. Henry ruszył do toaletki. Usiadł, sięgnął po nieskalany rysą kościany grzebień. Przeczesał do tyłu gęste, jasne jak słoneczniki włosy. Spojrzał na swoje odbicie. Delikatne niezadowolenie odbicia ukazała się w niedużym skrzywieniu kącika ust. Henry wziął pomadę, zabarwił usta, przetarł wcześniej przygotowaną wilgotną ścierką twarz, czoło, ramiona i ręce. Następnie wysypał na dłonie proszek z tabakierki i natarł ciało. Odetchnął i ruszył ku pokojom przebieralnym, w krok za nim ruszył Manfred. Gdy oboje stanęli pośród wielu pysznych szat,  rozejrzał się Henry. Podziwiał żupany, szaty sułtańskie suto wieńczone złotymi nićmi, koszule burgundzkie, delikatne sukna koszul koloru lazur włoskich.
-Przynieś czerwoną koszulę, tą tam ze złotymi nićmi i szerokim rozejściem przy kołnierzu. Do tego czarne spodnie tatarskie, wysokie buty ale te bez cholew, te czarne podkuwane, a na górę...Niech będzie biały lekki żupanik com go z sukiennic przywiózł.
Lokaj bez szemrania zebrał wskazane ubiory, przygotował je i rozłożył na starej drewnianej ladzie po środku izby. Ściągnął z pana szlafrok, następnie podłożył pod nogi dywanik by ten ściągając pantofle nie spoczął gołą stopą na posadzce. Wziąwszy miednicę z wodą otarł tak rozebranego Henryka. Następnie podał mu tabakierkę z toaletki by ten mógł własnoręcznie wetrzeć proszek w wilgotną skórę. Nałożył ubrania na von der Stalkera i opuścił komnatę. Pan na Górze św. Anny wrócił do komnaty sypialnej, rozejrzał się świeżym spojrzeniem i z delikatnym uśmiechem zadowolonego gospodarza.
Był on owalny, bez kątów, obity na ścianach czerwonymi aksamitami. Pofałdowane materiały o kolorze krwi zwisały kunsztownie podpięte do wysokiego sufitu pokoju, czego efektem było złudzenie, iż patrzy się na morze krwi, po którym bogowie wojny z lubością by pływali.
Posadzki zaś olśnić mogły najbogatszych  znanego i nieznanego świata. Bowiem były one śnieżno białe, błyszczące niczym marmury, choć ciepłe dla stopy i delikatnie szorstkie. W centrum pokoju stało łoże o równie śnieżnych drewnach i ramach oraz z czarnym baldachimem na wzór łożnic włoskich biskupów, którzy jak wiadomo chwalić swego stwórcę musieli w odpowiednim towarzystwie i otoczeniu. Na przeciw stóp łoża pod ścianą stała znana nam już toaletka z czarnego drewna w stylu strzelistych gotyków. Lustro wyglądało jakby ornamentowane szyby katedry. Całość konstrukcji przywodziła na myśl niedużą kopię kościelnej wieży.
Po oględzinach pokoju, Henry podszedł do okna. Zimna noc bez krępacji wdarła się do izby rozrzedzając zapach smażonego mięsa. Postać w łożnicy lekko zadrżała. Henryk wyszedł z pokoju i ruszył szlakiem swych codziennych czynności, których jeszcze nic nie przerwało od ponad 15 lat.
Po wyjściu z pokoju na korytarzu stał gotowy do dalszej służby Manfred. Służący drżąc na ciele, w lodowatych, wapiennych murach, spojrzał na swojego pana, i choć wiedział jaki będzie jego następny krok i wszystkie pozostałe aż do poranka, oczekująco spoglądał na Henryka. W myślach zawsze nazywał go "jakże miłościwym barbarzyńcą" choć sam pochodząc z ziem germańskich był barbarzyńcą a w wolnych chwilach wzywał swych starych bogów. W tych murach żadna myśl nie mogła przebić się przez zamki i dotrzeć do Odyna i jego synów. Ziemia, po której stąpał von der Starker głucha była na słowa wszystkie inne niż wypowiedziane przez monstrum w ludzkie cnoty obleczony. Ruszyli długim korytarzem, na gołej posadzce odbijały się odgłosy butów pana-barbarzyńcy i delikatne plaśnięcia gołych stóp sługi. Manfred obleczony był w wyśmienitą białą koszulę, z najcieńszych nici utkaną, przez biodra miał obleczony gruby, surowy pas ze skóry o ostrych kantach i krótkie płócienne spodenki w czarnym kolorze. Tak szedł 30 letni Germanin klnąc swój los, a oczyma chwaląc tego, za którym musiał iść. Między krokami można było jeszcze jedynie słyszeć dźwięk uderzających o siebie pęków kluczy- jedynej ozdoby pasa Manfreda, klucznika, lokaja i pokojowca oprawcy.
Gdy dotarli do końca korytarza mijając wiele zamurowanych drzwi, znaleźli się przy schodach, które łukiem prowadził w dół na nieduży balkonik. Bliźniaczo z drugiej strony tego półpiętra wiły się łukiem schody. Idealnie proporcjonalne i symetryczne kształty witały gości gdyż stojąc na posadzce między schodami prowadzącymi do dwóch skrzydeł zamku, opadały w dół szerokie schody zwieńczone fantazyjnymi poręczami. Po zejściu po nich stawało się na grubym, puchatym krwistoczerwonym dywanie, który z jasną wapienną skałą sprawiał wrażenie, iż leży w holu samego króla. Dwójka ludzi zwróciła się na lewą stronę, poszli do drzwi i zeszli do lochów.
- Zejdź poziom niżej i przygotuj numer trzeci.
Po tym rozkazie pan Straker rozsiadł się w fotelu na półpiętrze. Manfred zszedł, zamykane za nim drzwi urywały nieludzki ryk krzywdzonego stworzenia, który odbijało się na tym poziomie lochów.
Von der Straker zasiadawszy wyciągnął różaniec. Przymknął oczy i rozpoczął nucić cicho i tonowo melodię. Ściskał koralik, jego ciemne i grube dłonie pieścił go a głowa bujała się w rytm melodii.
Dwukrotnie uderzono w drzwi poniżej. Pan wstał, założyl różaniec na szyję i zszedł. Po otwarciu drzwi już nie było słychać krzyków. W następnej komnacie pośród surowych czterech ścian stał stół i dwa krzesła. Na nim leżała wielka biała płachta skrywająca wybrzuszenia w kształcie ludzkiego ciała. Płachta się ruszała.
Służący podsunął Henrykowi krzesło, podał talerz, nadziak i tasak. Podniósł płachtę.
Na stole z pustym spojrzeniem leżało ciało młodej, być może 15 letniej dziewczyny. Szlachetne linie jej jestestwa zdradzały szlachetne urodzenie lub chociaż jakąś domieszkę tegoż szlachectwa w jej krwi. Blada skóra wzbudziła w panu-barbarzyńcy krew. Ta gotowała się i raz po raz uderzała w członki. Nieruchoma dziewczyna oddychała.
-Pokaż mi bardziej jej twarz- rozkazano.
Manfred posłusznie włożył ręce pod głowę, wplatając palce w blond włosy i uniósł ją tak by spoglądała na Strakera.
-Widzisz kochaniutka jaki zaszczyt cię spotkał? Stołujesz się wraz ze mną! A przecież chciałaś tego niegdyś czyż nie? Pamiętam listy od ciebie. Wiesz jak trudno się je czytało gdy ciepło pieców kuźnianach ożywiało zapach paluszków, którymi je pisałaś? Jak w migoczących płomieniach czytałem twe słowa?
Powstając z miejsca chwycił tasak, z miną znawcy i smakosza podjął się oględzin brzucha i łona dziewczyny. Zmienił uchwyt na tasaku i delikatnie, z finezją poprowadził cięcie od pępka aż po początki pochwy. Gdyby można było usłyszeć ciszę, ta by właśnie wydawała najdziksze krzyki, bowiem cisza towarzysząc zdarzeniom potrafi krzyczeć głośniej niż wszystko inne. Jedynie łzy, nieliczne i nieposłuszne nieruchomemu ciału, wyciekły z oczy śniadoskórej dziewczyny.
-Manfredzie, jakże to nakryłeś do stołu? Mój gość płacze tak zła jest twoja usługa. Czy zrobiłeś wszystko jak należy?
Skinieniem głowy odpowiedział Germanin.
-Więc jak to tak?- wstał, podszedł do twarzy dziewczyny. Spojrzał na nakłucia na czaszce, które niczym barwy wojenne dzikich plemion upiększały tę słowiańską boginię.
-Widać niedokładnie wbiłeś się w ostatni nerw...ale nic nie szkodzi, przecież wiesz, że ja jestem miłosierny.
Pan powrócił do stołu, wziął na nadziak najbliżej odstającą część jelita, nawinął i jednym ruchem tasaka odciął. Manfred natychmiast podszedł do swojego pana z kielichem. Popijając krew, którą ofiara z własnej chęci oddawała regularnie przez minione miesiące do kielicha, Henry rozmyślał nad czasami, których pamieć tworzyła jego jakże szacowną osobę.
-Wracając do listów. Szkoda, że Twój brat-pan wyśmiał młodego kowala, który chciał twej ręki w zamian za służbę na dworze. No cóż, jak widzisz, miłość moja dawna nigdy nie przestała mnie nęcić. Jakże miewa się pan-brat twój? Słyszałem, że strasznie krzyczał gdy powóz jego płonął. Przynajmniej tak mi to opisał Manfred w swój ubogi sposób.
Henry odetchnął, wessał powietrze w pełne pokarmu usta i uśmiechnął się zadowolony.
-Wiesz pani co mnie najbardziej bolało? Te listy, nawet nie miałaś odwagi zaadresować ich na moje prawdziwe kowalskie imię i warsztat. Trudno było z tobą korespondować czekając aż służka twoja zaniesie je do drzwi tego małego szlachetniątka, młodego Strzela. Ale wybaczam ci moja pani, jakoś musiałaś kryć uczucie do kowala, tak było bezpieczniej.
W między czasie kolejna porcja jelita przeszła przez przełyk Henryka.
-Manfredzie, myślę, że czas już żeby uwolnić moją niedoszłą panią serca. Dość się mych przemów, wyrzucanych ustami głupiego młodzika wysłuchała. A ty bądź szczęśliwa. Teraz docenisz wolność jak nigdy wcześniej, połączysz się z innymi wolnymi, choć mam nadzieję, że krzyżyk który nosiłaś będzie ci przebaczony.
Manfred zręcznie chwycił kawałki skóry i zszył je tak jak nie jeden medyk by nie potrafił. Przerzucił ciało przez ramię i podszedł do kamiennej ściany, nogą pchnął ją otwierając upodobnione do kamiennych ścian lochu, drzwi. Idąc przodem pozwalał Henrykowi popatrzeć jeszcze na oblicze przyszłej wolnej kobiety, która ze łzami w oczach i kamienną twarzą widzieć mogła jedynie biodra i nogi swego wybawiciela. Idąc ze schodka na schodek korytarz zamieniał się w małe, ciasne i obskurne przejście, coraz częściej zmieniał się kierunek, w którym nasza trójka szła po wolność. W końcu wyszli z kamiennej wnęki u stóp kościoła gdzie św. Anna stała i czekała na swych wiernych by oczarować ich nowym kościołem skromnych franciszkanów.
Drzwi kościoła nie zamknięto na zamek ani rygiel. Uroczystym krokiem weszli do świątyni. Dziewczyna została złożona na ołtarzu. Henry i Germanin zaczęli ściągać ubrania od głowy do pasa. Stanęli nad dziewczyną. Germanin w duchu odmawiał swe modły błagając swych bogów by ci spokojnie przyjęli to dziewczę do siebie dając jej wcześniej słabość ciała, dzięki której szybko by odeszła.
-Wiesz czemu mam takie dłonie moja pani? Otóż jak pamiętasz mój ojciec uczył mnie swego kowalskiego fachu. Przez niego po trochu pewnie straciłem twe względy gdyż zniszczył mi urodę. Gdy coś upuściłem lub źle zrobiłem kazał na kowadło przynosić mi żelaza i metale gołymi dłońmi wyciągnięte spod pracy miechów, których końcówki były białe od gorąca. Myślisz, że chwytałem ten koniec gdzie był zimny? Otóż jesteś ignorantką w sprawach nauki i kowalstwa więc powiem ci, że żeliwo nie musi być czerwone by swym ciepłem ukochać najgłębsze płaty skóry dłoni. Teraz są szorstkie... Mam nadzieję, że to już Ci nie przeszkadza?
Manfred podszedł do tabernakulum, wyciągnął pęk swych kluczy i otworzył grube drzwiczki mieszkania Chrystusowego. Wyciągnął monstrancję i podał ją von der Strakerowi. Ten pochylił się nad głową dziewczyny i ledwo słyszalnie wyszeptał:
-Uwalniam cię moja ukochana, niech bogowie przyjmą cię z tym drobnym cielesnym ubytkiem, który połączył nasze ciała na zawsze. Oświecę cię i odprawię ku wolnym tak jak robili to twoi pasterze co miłosierdzie przynieśli polskim ziemią tak pokojowo i chwalebnie gdy kazali im porzucać swe dusze i przodków.
Uniósł monstrancję i jej stopą niezbyt mocno uderzył w czoło dziewczyny. Uniósł ją by już mocniej opuścić święty krzyż na czaszkę. Uniósł, uderzył. Uniósł uderzył. I by wolność ta miała wymiar święty, by była taka sama jak uwalniano od diabłów: Swarożyca, Trzygłowa i Peruna praprzodków tych ziem- uniósł monstrancję trzydzieści trzy razy.
Gdy poranne zorze zaczęły oświetlać ołtarz a Henry usłyszał jak proboszcz parafi wychodzi z zakrystii na prezbiterium, odwrócił się do słońca i cicho zaintonował:

Густа ми магла паднала,
на тој ми рамно Пољска!
Ништа се живо не види,
до једно дрво високо.

Колко су дзвезде на небо,
Толко су шарке на њега.*

Henry zszedł z prezbiterium, skinieniem głowy pozdrowił ojca Rychłowskiego by ze zjadliwym uśmiechem i naciskiem na ostatnie słowo rzec:
-Ojcze przełożony, resztę zostawiam w rękach twych świątobliwych.
Ojciec Franciszek Rychłowski tupnięciem wezwał dwóch młodych nowicjuszy.
Na porannej mszy zebrało się wielu wiernych, którzy modlitwą podziwiali wspaniały przybytek pański i chwalili znanego ojca Rychłowskiego, który unosił nad nimi i ołtarzem hostię, błogosławiąc podróżnym.

*Gęsta mgła opadła
Na całą Polskę
Żywego ducha nie widać
Aż do drzewa wysokiego
Ile gwiazd na niebie
Tyle na nim barw

wtorek, 28 maja 2013

Analiza i interpretacja utworu "Dewotka " Ignacego Krasickiego. Zalka ze "Sztuki Pisania".



Ignacy Krasicki urodzony 3 lutego 1735 roku to jeden z najznamienitszych pisarzy i twórców w XVIII wieku w Polsce. Znany jako poeta, prozaik, publicysta i komediopisarz. Biskup warmiński, arcybiskup gnieźnieński, hrabia Św. Cesarstwa Rzymskiego- to jedne spośród jego tytułów jakie nosił za swego życia. Wielkim szacunkiem cieszył się u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, znany był jako jego najbliższy współpracownik i przyjaciel. Ignacy Krasicki, co warto wspomnieć, był także jednym z ludzi, którzy ukształtowali wygląd i przesłanie ówcześnie pierwszego nowoczesnego czasopisma politycznego "Monitor". W jego ogromnej twórczości znajdujemy: bajki, satyry, utwory liryczne, poematy heroikomiczne, powieści, komedie, prace naukowe oraz encyklopedyczne. Jednak życie dostojnika świeckiego jak i kościelnego sprawiły, że wszystko co wychodziło spod jego pióra nie tylko przykuwało uwagę ale za formę, to jak Krasicki pisać potrafił zdobywało wielkie uznanie i trwa to do dni dzisiejszych. To jak "Książę Biskup" Ignacy Krasicki pisał swoje bajki jak i satyry, z których znany był ponad miarę opisuje badacz i historyk literatury polskiej Juliusz Kleiner w swoich "O Krasickim i Fedrze 10 rozpraw":
"Z wdziękiem i z powagą zasiadał na ozdobnym krześle biskupim, spokojny, swobodny, niezależny a towarzyski, uśmiechnięty chłodno, chociaż mile i pogodnie, błysk ironii kryjąc w rozumnych, pięknych oczach, otoczony atmosferą wygody i zbytku, zadowolony z siebie, mniej zadowolony ze świata".
Powyższy opis Krasickiego, biskupa, wielkiego dostojnika kościelnego a zarazem hrabiego i księcia jest kwintesencją tego jak Krasicki pisał swoje utwory. Były swobodne, błyskotliwie, pełne ironii i chłodnego ale miłego uśmiechu.
"Bajki i przypowieści, na cztery części podzielone" wydane w Warszawie w 1779 zawierają zbiór moralizujących, błyskotliwych i kunsztownych bajek mających na celu niczym satyry wytykać z "uśmiechem chłodnym" (idąc myślą Juliusza Kleinera) głupotę jednostek jak i grup społecznych.
Nim przejdziemy do głównego tematu mojej pracy warto również od pana Juliusza Kleinera wesprzeć się tym jak w jego uznaniu Krasicki pisał, jak wyjaśnia niezwykłość krótkich utworów a jakże wiele wprowadzających.
"Wyraz >>głupie<<, będące tu finałem "Bajek i przypowieści", wskazuje, że często na równi z trafnością słowa działa jego pozycja. Książę Biskup jest mistrzem naturalnego i wyrazistego układu wyrazów. Jest również mistrzem składni przejrzystej, regularnej, symetrycznej. Jak mało kto, umie operować zdaniami prostymi."
Przedmiotem mojej interpretacji i analizy w tej pracy będzie "Dewotka" Krasickiego, którą znaleźć możemy w trzeciej księdze "Bajek i przypowieści".
Całość utworu jest prowadzona narracyjnie, z perspektywy osoby trzeciej, opowiadającej żart lub anegdotę na czyjś temat. Narrator nie jest w bajce osobą obiektywną lecz ocenia postać dewotki i jej zachowanie w sposób właściwy Krasickiemu- prześmiewczo, wytykając wszystko. Przyglądając się "Dewotce" łatwo nam określić jej styl i formę ponieważ ta spełnia książkowy przykład bajki epigramatycznej. Bajki epigramatyczne mają dwa wzorce wierszowe charakterystyczne dla tego gatunku, w tym wypadku jest to układ 7+6- trzynastozgłoskowiec.
Znajdujemy w nim serię rymów parzystych, żeńskich, i dokładnych.
Zarówno w czasach Krasickiego, czasach Oświecenia jak i naszych zwrot dewotka jest odbierany jako nazwa nacechowana pejoratywnie. Dewotka lub dewota to osoba przywiązująca niesamowitą uwagę do kwestii wiary (w tym wymiarze do chrześcijaństwa), jest gorliwym wyznawcą swojej religii, narzuca takie myślenie otoczeniu, jednak kiedy dochodzi do stosowania prawd wiary, zapomina o nich a swoje błędy nawet tą wiarą usprawiedliwia. Krótko mówiąc jest to fałszywa, faryzejska pobożność.
Takie przemyślenia prowadzą nas do pewnego odkrycia w utworze, który na pierwszy rzut oka w tytule mówi wszystko. Jednak jeśli Ignacy Krasicki i jego otoczenie ówczesne rozumiało dewocję tak jak i my, to oznacza, że w utworze rzeczą najważniejszą nie jest jakby można przypuszczać teza jaką stawia się tytułem ale konkretny przykład zawarty w bajce.
W tym miejscu mojej pracy musi wyjść nieco z recenzenta. Krasicki zdecydowanie jest mistrzem pióra, dobierania słów ścisłych, niezawiłych ale w przedstawionej "kombinacji" tak prosto ukazujących ogólną problematykę tego co przedstawia, że nie mamy trudności z wyobrażeniem sobie całej sytuacji. Nie jestem pewien jak Ignacy Krasicki potrafił bawić się słowami do tego stopnia, iż czytając dewotkę swobodnie do myśli czytelnika wpada wizja małej kamiennej, domowej kapliczki, którą dewotka kilka razy dziennie nawiedza, oraz sytuację gdy służka nagle przerywa swoim zachowaniem modlitwę.

"Dewotce służebnica w czymsiś przewiniła
Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła."

Te dwa wersy tak z pozoru ogólnikowe, dają dużą swobodę w imaginacji tego wydarzenia czytelnikowi. Krasicki zachwycał tym, że przedstawiając bardzo precyzyjnie sytuację, zachwycając kunsztownością i słowem wyrafinowane "podniebienia" estetyczne mimo wszystko zostawiał czytelnikowi coś, co dziś nazwalibyśmy "luzem w czytaniu" ale nie zostawia żadnych pytań i niedomówień. Z jednej strony przedstawia bohaterki bajki, "przewinienie służki", z drugiej nie mówi jakie przewinienie, gdyż dla morału bajki nie ma ono żadnego znaczenia, Krasicki niczym fotograf utrwala konkretną scenę, nietłumaczoną żadną "retrospekcją", która miałaby odsunąć nas lub utrudnić odbiór prostego, ważnego morału.

"Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny"
Tutaj autor wprowadza ruch i dynamikę w bajce, co więcej robi to w sposób nie zakłócający, a wręcz idealnie połączony z flegmatycznym, bezpłciowym wprowadzeniem do akcji bajki.
Wynikiem takiej dynamiki w "Dewotce" jest użycie przez "Księcia Biskupa" imiesłowów czasownikowych (obróciwszy, mówiąc, biła), które w trakcie czytania pokazują nam szczegółowo w jakim momencie dewotka robiła każdą z nich. Widzimy, iż równocześnie kończy modlitwę słowami :"i odpuść nam winy", szybko się odwraca (niezaprzeczalnie cała sytuacja jest przedstawiona bardzo obrazowo a kilka słów tworzy w wyobraźni film).
Po słowach "i odpuść nam winy" wedle dzisiejszych jak i tamtejszych form modlitwy "Ojcze Nasz" następują końcowe słowa "jako i my odpuszczamy naszym winowajcom".
Krasicki wcale nie musi i nie chce używać kontynuacji modlitwy w utworze. Modlitwa to sacrum którego dewotka nie pozwoli sobie nie dokończyć. W tym momencie (w głowach czytelnika) widzimy jak poza utworem, między wierszami, dewotka mówiąc "jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" zadaje pierwsze razy służącej. Niemal słyszymy jak urywanie kobieta kończy modlitwę biorąc kolejne zamachy ręką by uderzyć dziewczynę.
Krasicki pisząc tak niewiele, opisał historię, która mogłaby się nadać na powieść lub opowiadanie piętnujące dewocję- mistrz słowa.
Morał i pouczenie z w bajce Krasicki osiągnął niemal tak genialnie i obrazowo jak dobrał do utworu słowa. By obnażyć i wyśmiać "dewotkę" w napisanej przez siebie bajce dokonał bardzo prostego lecz w swojej prostocie najlepszego zabiegu. Jest nim nic więcej jak zestawienie i kontrast między "myślą" a "czynem".
Sferę absolutnej świętości, modlitwę na kolanach, modlitwie "Ojcze Nasz", która dla wierzących chrześcijan zawiera niemal esencję ich wiary i dogmatów jakimi winni się w życiu kierować, zestawia z krótkim, bardzo przyziemnym wydarzeniem "domowym" (tutaj pierwszy kontrast między sferą sacrum a temporalis*- doczesnością, przyziemnością). Następnie modlitwę i "świętość" kobiety zestawia z jej czynami. "Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom", te słowa powinny przecież dewotce kazać odesłać służkę i powiedzieć "nic się nie stało", w końcu chrześcijanka winna być łaskawa i miłosierna. Jednak tego nie robi, pokazuje swoje prawdziwe oblicze wiary, zakłamanie i fałszywość. Krasickie nie mógł lepiej zrugać dewotów i dewotki.
Książę Biskup choć zawarł w powyższych wersach już wszystko chyba, co może umysł tak wielki i ścisły wyrazić, pokusił się o jeszcze jeden wers, który można odczytać niczym komentarz własny autora:
"Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności."
Takie podsumowanie utworu już do końca wyczerpuje temat.
Swoją pracę chciałbym zakończyć znanym cytatem Ignacego Krasickiego.
"Ten tylko ani jednego dnia nie utraci, kto w każdym coś dobrego zrobi dla swych braci. "
Ignacy Krasicki czasu nie tracił, swoimi bajkami umoralniał tak by coś dobrego zrobić dla "swych braci". Za utwór "Dewotka", za cały zbiór "Bajek..." Ignacy Krasicki znany będzie jeszcze przez długie wieki. Po interpretacji tego utworu bezbłędnie można określić wady i przywry ludzi nam współczesnych. To nie przemijająca mądrość, aktualna nawet w XXI w pozwoli temu wielkiemu oświeceniowemu twórcy przeżyć niczym "pomnik ze spiżu".

* Temporalis- doczesność. ("Mały słownik Polsko-Łaciński" pod.red. Lidii Winniczuk, Wyd. Szkolne PWN, Warszawa 1997)

Bibliografia:
-http://pl.wikipedia.org/wiki/Ignacy_Krasicki
-http://krasicki.klp.pl/
-Kleiner Juliusz, O Krasickim i o Fredrze Dziesięć rozpraw, Wrocław 1956, str 10,13,17.
-Encyklopedia Popularna PWN, pod.red. Ryszard J. Burek, Tom V, Wyd. dla klubu "Świat Książki", Warszawa 1997.

poniedziałek, 27 maja 2013

Opowieść Gotycka- Prolog i ROZDZIAŁ I.

Praca na "Sztukę pisania". 7 rozdziałów, prolog i epilog. W związku z wielką ilością czytania (jakieś 18 stron czcionką 12) będę wrzucał po kawałku raz na czas.

PROLOG.
Pośród wielu ziem polskich można spotkać dziwy, historie, legendy co skórę przebijają strachem wpuszczając w nią jad, który paniką i szaleństwem zaraża dusze i umysł. Słyszeć i czytać można o bazyliszku, którego spojrzenie zmieniało istoty żywe w kamień gdy tylko w ich oczach pojawi się odbicie oczu bestii. Od dziadów pradawnych, poprzez usta następców usłyszymy o okrutniku Popielu, którego do kości zjadły myszy w akompaniamencie pękającej od przesączonych bólem krzyków krtani. Jednak w tym wszystkim zapominamy o ciarkach i przeczuciach, które z nieznanych nam powodów nas zajmują, których istnienia i genesis w miejscu gdzie stawiamy krok nie sposób poznać. Są to historie starsze niż uświęcona woda co spadła na Mieszka i Dobrawę, a których złe emocje i siły zawiązały z miejscami pakt wiecznej obecności, choćby ich pochodzenia zapomniano.
Tam gdzie kroki ludzkie stawiane są na górze zwaną Górą Świętej Anny, niegdyś Górze św. Jerzego, na bogobojnej ziemi śląskiej od XV stulecia żył człowiek osiadle. Początkowo górę zdobiła nieduża kaplica, wkrótce na samym początku tegóż wieku z nakazu panów Poręby, Żyrowej i Leśnicy- Krzysztofa i Mikołaja Strzelów, stanęła świątynia pod wezwaniem św. Jerzego.
W kilka lat później z nieodległej parafii Ujazdowskiej na wzgórze przybyła Anna. Anna wyryta dłutem i uświęcona Bogiem figura drewnianej pani świętej, poprzez którą Jezus Chryst zsyłał wiernym krzyżowi łaski i cuda.
Po przebyciu boru starego, gęstego, co skórę i umysł wędrowcy w pierwszym wrażeniu przeszywa mrozem, znanym jedynie starym bogom nordów i german, wyjeżdża się na osadzony na niedużym wzniesieniu plac. Z niego to kopyta i ludzkie stopy kierują się ku bramie surowej choć niskiej, ciosanej ze skały starej jak wierzenia Słowian, zniszczonej jak moralność starych weteranów, którzy widzieli krwi więcej niż promieni słońca. Zameczek zwany przez niektórych Warownią Chramową prezentował się niezbyt wzniośle, nie sposób znaleźć w nim piękna ni brzydoty, nie sposób go ocenić, ot skały wykute i zamieszkane. Jedynie nieliczni wędrowcy, Ci co widzieli zarówno piękność i błogosławieństwa ludzkiego żywota jak i nędzę ducha i ciała, wyczuwali nieznaną nikomu woń. Woń ta z jednej strony jak świeża krew wodziła nosem wędrowców niczym samotnego, starego wilka, z drugiej nasycał mięśnie, kości i cielesność niechęciom, brakiem sił i słabością. Nikt kto widział Chramową i miał duszę na tyle otwartą by poczuć te swądy zdradzieckie nie zawrócił bowiem znaną prawdą jest to, że najmądrzejszych tego świata bardziej pociąga i rozsierdza brak wiedzy o czymś niż ostrzeżenia dusz potępionych i błagania przodków z zaświatów.

W te zaś strony w dwadzieścia dwa lata po swym pierwszym krzyku zwiastującym życie, ku sakralnym zabudowaniom zmierzał Gniewosz Kowal.

Rozdział I.
Gniewosz zwany w kuźni Boguckiej Gniewoszem Kowalem zmierzał ku górze, krok w krok za zachodzącym słońcem. Wstąpił do pierwszej karczmy jaka nawinęła się jego oczom. Mimo, że widział pierwsze chałupy i obłocone niczym chlewy miejsca, które właściciele śmią zwać warsztatami nie zechciałwstąpić do wsi. Otworzył drzwi z dech i wszedł.
Zasiadł na ławie w najmniej ogrzanym ogniskiem kącie, przywołał najobrzydliwszego pachołka karczmarza jakiego nadażyło mu się ujrzeć i nakazał podać sobie kurczę i dzban wody.
-Płać chłopie, com ja jakiś tępy co by jadło podawać przed poczuciem monety w ręce?- dziwnie tak chamskie słowa w ustach i głosiku co jeszcze nie zmężniał zabrzmiały w uszach kowala.
-Chłop? Chyba nie do mnie kierujesz się z tymi słowami młodzieńcze. Przynieś com kazał.-wstał z tymi słowami, wyciągnął błyszczącą monetę i rzucił nią w pachołka. Ten z panicznym kwikiem ruszył się by ją złapać. Gdy złoto ogrzało jego dłoń pobiegł do karczmarza i z zachwytu rzucając na boki plwociną wydukał chęci gościa i pokazał monetę. Nim karczmarz, żylasty trup co go chyba jedynie skąpstwo i rozrzutność żony na świecie trzymały, złapał obrzydliwy pomiot, którego miał zwać synem, ten niespodziewanie zręcznie ruszył między ławami i wybiegł jakoby znał wszystko na pamięć. Kowal spojrzał na karczmarza i skinął głową ponaglająco.
Trup-karczmarz widząc, iż gość do biedoty nie należy jak najszybciej podał kurczę na najlepszym, najmniej wyszczerbionym talerzu i dzban wody, po którą kopniakami posłał żonę do studni sąsiada. Żona nie śmiałą wychylić się zza lady. Kradnąca wodę kobieta , znacznie lepszą od tego co sama pije a jej mężulek zwie szczynami z płytkich kałuż nie zdążyła jeszcze otrzeć twarzy z błota i krwi po tym jak za powolność zebrała kijem zdjętym ledwo z krzyża po gębie.
Powolne kęsy zaczęły zadowalać bebechy gościa, choć ciało kurczęcia niemal przesiąkło smakiem chlewu, w którym biegało. Tłuszcz spłynął mu po brodzie za kolejnym wbiciem zębów w mięso. Ciepłe strużki spływały po zarośniętej twarzy i kapała na starą koszulę i krok sztywnych brudem spodni.
"Jeszcze zapach...Brakuje mi jeszcze zapachu"- cienkie strumienie myśli rozbijały się echem pod przymkniętymi oczami wędrowcy. Wtem nieboszczyk-gospodarz podszedł i w pogardzie mając samego siebie, ukorzył się wyimaginowanym garbem i najsłodziej jak jego pysk dziki i osmolony mógł rzekł:
-A zapłata paniczyku? Boście pewno paniczyk co pod szmatą chodzi by uciec. Pewno knechty albo wojaki panów naszych cię szukają! Płać za żarcie bo wezwę spod klasztoru takich co bez pytania łapę rąbią!
-Zapłatę dałem chłopcu, któregoś nie upilnował, nie bądź pazerny bo takich pierwszych Bóg kara.
-Chłopcu? Nie widziałem! Nie znam! W gospodzie płaci się gospodarzowi a nie byle nosicielowi rynsztokowego łajna na gębie co się za posłańca podaje! Płać!
Rzucił kowal na stół sakwę i powiadomił gospodarza, iż zna jej ciężar, zostawia ją pod zastaw a i zaraz sam wróci, przestrzegł, że jak choćby monety braknie czy nitki co sakwę w całości trzyma to ni grosza nie zostawi w karczmie, acz jeśli doczeka sakwa jego powrotu, bez uszczerbku na wnętrzności- zapłaci jak w gospodzie krakowskiej.
Zwalista postać wyszła z karczmy by wrócić w piętnaście zdrowasiek później targając za sobą dziko rzucającą się świnię. Wszedł bez śladu emocji na twarzy, rzucił ścierwem pod ognisko.
-Czy zabrałeś moją zapłatę za jadło?- plunął nienawistnym tonem w wijącą się postać- Czy już poznajesz to ścierwo, chamie, com je zza chałupy przytargał?!
Trup-gospodarz pobladł tak, że widać było już jedynie niezdrowe zielonkawe żyły na jego grdyce. Zza lady wyrosła gospodyni, młodej twarzy kobieta, choć siwa od lat katowania. Zlękniona, jedynie szatańskim głosem gościa uwolniła się spod strachu przed mężem. Ścierwo przy płomieniach kwiliło i dziwacznie próbowało wydawać z siebie dźwięki będące pewnie krzykiem. Kończyny bezładnie próbowały się poruszać co na tle ognia prezentowało się ogólnie jak tłusta larwa miotająca się przed zdeptaniem.
Kowal podszedł do lady, włożył przerośniętą, prawie czarną łapę we własne gardło i zwymiotował swój posiłek obryzgując gospodarzową. Wrośnięci w ziemię postacie,  patrzały na to i jak zaklęte nic nie umiały zrobić.
Gniewosz po tym czynie otarł usta, podszedł do ognia i ręką podniósł chłopaka. Dopiero teraz widać było jego powyginane i przebite własnymi kośćmi członki, z ust jego zaś zwisał gruby srebrny łańcuch zmieszany z krwią i ostatnimi zębami pachołka. Chwycił wolną ręką prawicę larwy i poprzez jej palce złapał czerwony opał z ogniska. Dziki wrzask zatrząsł wszystkim co do drzazgi. Na widok ten matka rzuciła się na kolana wydając z siebie nieskładne słowa błagań. Te jednak już nie dochodziły uszu gościa ani męża, któremu strach odebrał zmysły i władzę nad własną fizjologią. Niosąc tak chłopca podszedł do gospodarza. Po izbie rozeszła się woń smażonego mięsa. Puścił rękę chłopaka, z której spadła na stopę jego ojca rozgrzana węglina.
Gniewosz wciągnął w nozdrza lubo zapach i wolną już ręką uderzył syna karczmarza w krtań, po czym rzucił wierzgające w agonii ciało pod oczy matki. Nim zmysły gospodarza kazały mu uciekać przed samym szatanem, Gniewosz złapał go za kark, zatargał do ognia.
-Czyż nie mówiłem, że pazernego kara pierwsza dosięgnie? Słyszysz jak dzieło twych lędźwi dogorywa? Taka jest za to kara. Jednak tobie należy się osobna, taka która ogrzeje twoje nieludzkie serce pozbawione ciepła duszy.
Z tymi słowami zgiął kark karczmarza i wraził ją prosto w płomienie i węgle. Ani dźwięk nie wyszedł z ust palonego. Zmarł gdy poczuł pierwsze ognie. Jego tchórzliwa dusza w lęku uleciała z ciała.
-Kobieto a czy ty jesteś jak oni?- zapytał spokojnie jakby dopiero wstał od posiłku. Kobieta żelaznymi słowy oprawcy zmusiła się by przecząco poruszyć głową.
-Więc ni słowa nie powiesz nigdzie? Może jednak zechcesz podejść do mnie i doradzę ci jak to zrobić?
Po tych słowach zerwała się siwa kobieta by podbiec do lady, wyciągnąć przed zęby język i uderzyć od góry szczęką w ladę. Obrzydliwe plaśnięcie przeszyło izbę, by po tym czynie kobieta podniosła swój język i rzuciła w miejsce gdzie dopiekała się twarz już prawdziwego trupa. Uśmiechnęła się obłąkańczo zakrwawionymi ustami do gościa.
"Jest i zapach...Po wieczerzałem"- wyszedł z gospody zabierając sakwę, Gniewosz Kowal.

niedziela, 26 maja 2013

Esej "Kobiecy biust- błogosławieństwo czy klątwa?"



Rozważając jaki temat obrać do opracowania mojego eseju, ni stąd, ni zowąd napisałem przy okazji na czacie, do znajomej właścicielki fajnego biustu by ta pomogła mi wybrać. Niewiele czekając odpisała: "Cycki- błogosławieństwo czy klątwa". Początkowo pytanie zdawało mi się mało wyrafinowane a tematyka niezbyt głęboka jednak po dłuższym namyśle doszedłem do pytania:
-Zaraz, zaraz, jakby tak spróbować logicznie sprawdzić za ile zła lub dobra odpowiadają te zerkające na samców zza dekoltów piersi?
To jaki ma wpływ damski biust na mężczyzn tłumaczyć zbyt szeroko nie trzeba. Tak po prostu jest. Tłumaczymy to na wiele sposobów, jeden z łatwiejszych to stwierdzenie, że "facet to świnia" i patrzy jedynie na wygląd (tu: wielkość). Gdzieniegdzie spotkamy się z podejściem bardziej naukowym, w którym to stwierdza się, iż damskie piersi są dla mężczyzny podświadomym sygnałem, iż ich posiadaczka jest zdrową kobietą, która tymiż piersiami może wykarmić jego liczne potomstwo- tutaj tłumaczenie sprowadza się do ściśle genetycznych odruchów. Dziwne? Dla mnie tak, ponieważ zakładając, że naukowcy mają rację a kobiece ciało i jego stan to "sygnał" dla samca o gotowości rozpłodowej to wychodzi, że to jedynie naukowa wersja "facet to świnia- patrzy tylko na cycki". A to by znaczyło, że...to prawda! Ja takowej nie jestem w stanie zaakceptować jako męska bo męska- ale jednak inteligentna istota. Jak wybrnąć z takiego impasu? Czy dać wiarę naukowcom (ergo- pierwszemu wytłumaczeniu wpływu piersi na panów) i czuć się jak buhaj do rozrodu? A może da się jeszcze uratować męski honor oraz kobiece piersi szukając pozanaukowo choć zgodnie z zasadami logiki? Sprawdźmy.
Błogosławieństwa:
Puszczając wodze fantazji jesteśmy w stanie wyobrazić sobie miliony biustów szerzących pokój na świecie. Czy to tylko aby fantazja? Moim zdaniem to rzeczywistość choć, nikt tego jeszcze nie sprawdził. Np: zwykły obywatel Anglii lub Polski wraca do domu przez centrum miasta tramwajem. Nie wie, że właśnie dziś odbywały się jakieś ważne dla danego regionu derby i zaraz może go spotkać połączone w jeden prymitywny umysł stado kibiców. Wpada na niego jeden z "karków" i już chce pokazać obywatelowi, który z nich jest bardziej alfa, gdy podchodzi kuso ubrana dwudziestoletnia czternastolatka, łapie go za ramię, ustawia się przodem do niego prezentując swoje krągłości i mówi: "Stefan, daj spokój temu frajerowi i chodź do domu". Okazuje się w jednej chwili, że drobna osoba płci żeńskiej udająca sześć lat starszą niż jest, z biustem jakby faktycznie miała sześć lat więcej zatrzymuje napędzany hormonami pociąg. Czyż nie błogosławieństwo? Okazuje się, że mechanizm ten znany był, jest i będzie. W końcu nie od parady mówimy, że kobieta łagodzi obyczaje, czyż nie?
Kolejne błogosławieństwo (tym razem z perspektywy pań) to umiejętność czarowania. Nic dziwnego, że czarownice palono na stosie, a z zasady czarownice wcale nie musiały być szpetne (a czasem na odwrót). Wynikało to z tego, że grupa brzydkich wiejskich kobiet nienawidziła pięknych młodych dziewcząc, które swoimi wypukłościami "rzucały uroki" na ich mężów. Wracając do tematu- biust (praktycznie rzecz biorąc- każdy) utoruje kobiecie drogę do wszystkiego. Od portfela bogatego pana w średnim wieku, po stanowisko czy inne profity. Nie musi wynikać z tego, że dana kobieta na któreś z powyższych nie zasługuje i nie może zyskać również intelektem czy pracą, jednak świat mówi sam za siebie. Czy brzydki mężczyzna dojdzie do czegokolwiek jeśli nie jest średnio inteligentny, nie ma jakiegoś fachu lub w czymś jest dobry? Nie. Jeśli jego IQ waha się w okolicach zamarzania wody a twarz i ciało odstrasza to możemy spokojnie stwierdzić, że w niedalekiej przyszłości:
a) znajdzie kobietę (ślepą lub faktycznie ceniącą jego niezdarność), która zmusi go do poprawienia statusu materialno-społczenego (kolejne błogosławieństwo!).
b) wyląduje na ulicy lub skończy jako dowód rzeczowy na kłamstwa odnośnie średniej krajowej zarobków i zapomóg w Polsce.
Natomiast kobieta, nie posiadająca wielkich pokładów myślowych, lecz umiejąca czytać, pisać, przeprowadzać życiowe, normalne obliczenia matematyczne, posiadająca dorodny biust lub ogólną urodę fizjonomiczną zdobędzie pracę i lepszy status z łatwością. Dla kobiet ich biust (jakiejkolwiek wielkości) jest w sprawach zawodowych wielkim wsparciem gdy pani nie błyszczy intelektem. Wynika to też z tego, że jednak mężczyźni nadal okupują co ważniejsze stanowiska korporacyjne, państwowe i (będąc przy tym pospolicie mówiąc- idiotami) wolą kobietę mniej inteligentną a ładną. Wniosek końcowy jest taki, że kobieta mądra jak i mniej mądra może znaleźć podobne stanowisko pracy co koleżanka, przy czym każda inaczej podchodząc do sprawy.
Kolejnym głosem "za" błogosławieństwem kobiecych piersi jest oczywiście nieodłączny piersiom temat seksu. Zarówno dla mężczyzny jak i kobieta w trakcie igraszek biust jest przyjacielem i współtowarzyszem zabaw i uciech. Jak wiadomo, kobiece piersi są jedną z najbardziej erogennych stref jej ciała czyli przynosi jej proporcjonalnie więcej miłych bodźców. Dla mężczyzny zaś są one bodźcem i motywatorem do zaspokojenia partnerki (a tym samym możliwości rozmnażania się, jeśli musimy się jednak liczyć z ujęciem naukowym o instynkcie).
Błogosławieństwo dla starszego pana? Piękne piersi, które wyleczą go z problemów ze wzwodem, raz proszę! Idąc dalej tym tematem, kobietom znacznie łatwiej o seks niż mężczyźnie. Pomijając ogólną problematykę urody danego egzemplarzu samca bądź samicy, wiemy, że nieco mniej grzesząca urodą koleżanka seks-bomby stojącej tuż obok ma większe szanse na nocną przygodę z (prawie)trzeźwym mężczyzną aniżeli w analogicznej sytuacji brzydki kolega okolicznego playboya. Dlaczego? Ponieważ ma piersi, i nawet jeśli nie ma lazurowych oczu, szlachetnych kości policzkowych- one jej pomogą.
Piersi- dzięki nim istniejemy! Jakby nie było, to jednak mają one 100% udziałów w narodzinach nowych ludzi (i nowych piersi). Bezwzględnie siła stwórcza (jakkolwiek nazywana przez jakieś wyznanie), która piersi nam dała, wiedziała jak zadbać byśmy nie wyginęli z powodów religijno-politycznych. Nawiązując do poprzedniego akapitu o seksie piersi przyciągają partnerów i pozwalają się rodzić nowym dzieciom, karmią je, są wygodne i miłe w dotyku.
Można by się tutaj doszukiwać wielu potwierdzeń o tym, że prawda naukowa jak i prawda "facet to świnia" w napisanym przeze mnie tekście jest potwierdzana, zapewne czytelnik wytykając takie anomalie miałby niechybnie rację gdyby nie to co nastąpi teraz. Mianowicie, czy zauważyliście czytelnicy, że podkreślam aspekt wielkości piersi? Fakt, że ich wielkość nie jest ważna? Otóż wielkość piersi nie jest ważna, to właśnie tutaj twarda rzeczywistość strzela złotego gola drużynie Brainiac Company. Idąc ulicą, wiosenną porą, widzimy dziesiątki par. Z tymi parami wiążą się te, które w tej pracy nas interesują. Spoglądając na te drugie pary widzimy, że ich wielkości są różne a mimo to tuż obok idzie jakiś mężczyzna. Z jednej strony idzie wysportowana pani w staniku do biegania z joggującym chłopakiem. Ta biust ma mały ale podkreślony. Tuż obok idzie para gdzie jest drobna dziewczyna, gdyby nie ledwo widoczne zaokrąglenie i sutki mogłaby powiedzieć, że piersi nie ma. Ale jednak je ma. A tuż obok nadal idzie jej chłopak. Następna para to wyjątkowo obdarzona przez naturę kobieta i jej np: mąż. Choć ciało już nieco odczuło skutki czasu, piersi dumnie nadal są gdzie trzeba, i choć podtrzymuje je misternie tkana czarami konstrukcja biustonosza, nadal przyciągają uwagę. Jakąkolwiek tego typu parę nie weźmiemy pod lupę okaże się, że biust mały, duży, średni, "jabłuszka", "cytrynki", "arbuzy", "grejpfruty" i wszelakie inne rozmiary- mają partnerów (tzn. ich właścicielki ich mają).
KLĄTWA:
Oczywiście radosne rozważania na temat kobiecych atutów czasem musza zostać przerwane nagłym gromem z nieba, który zwiastuje nieszczęścia.
Zacznę od pierwszego "przekleństwa piersi" w perspektywie męskiej. Zaczynam od niego z prostej przyczyny- to jedyne przekleństwo ze strony samczej. Przekleństwo to wiąże się bezpośrednio z pragnieniem zostania jedynym żywicielem konkretnego biustu i jego posiadaczki. Krócej ujmując: mężczyzna zakochuje się w kobiecie. Otóż gdy samiec upodoba sobie konkretną samicę, to jej piersi są dla niego jedynymi (przynajmniej na początku tego wspaniałego uczucia) istniejącymi, jedynymi "na własność", jedynymi, do których jedynie on ma dostęp. Gdy kobieta od takiego mężczyzny odchodzi kończąc związek dochodzi do tego co facet nazwie klątwą piersi. Nie ma ich, tęskni za nimi, za ich właścicielką, nocami, które na nich przespał i które z nimi spędził. W skrajnych przypadkach taki odpuszczony mężczyzna posuwa się do najgłupszych (choć czasem bardzo odważnych) czynów by te jedyne, uwielbiane piersi odzyskać. Koniec końców takie rozstanie jest bolesne.
Klątwy oczami kobiet to inny rodzaj badań. Tutaj z treści wesołych i nieco frywolnych schodzimy do tematów poważnych i budzących wiele skrajnych emocji. Mianowicie:
Gwałty. To chyba największa klątwa jaką mogą przynieść urodziwe biusta. Każda kobieta powinna mieć prawo swobodnego podkreślania swoich zalet cielesnych. Po pierwsze, dzięki temu jest główną sprawczynią ciągłości gatunku,po drugie poprawia nastroje zbolałych dusz męskich na ulicy, po trzecie ogranicza tym przemoc między samcami i ma na nich nadludzki wpływ. Jednak zdarzają się jednostki płci męskiej (w moim mniemaniu ewidentnie nadające się do propagowania przywrócenia kary śmierci w Polsce), które nie tylko nie doceniają błogosławieństw jakie żeński biust daje, ale oni go krzywdzą. Fakt rosnących ilości gwałtów nie powinien w żadnym wypadku być wiązany z tym, że aktualna moda jest zbyt frywolna, kobiety pozwalają sobie na zbyt obcesowe obnoszenie się ze swoimi walorami. Dla mnie takie ujęcie sprawy to godzenie w podstawowe prawa człowieka do wolności wyboru tego w co się ubiera. Przecież kobiety starożytnej Krety w ogóle piersi nie zasłaniały! Ich stroje były konstruowane tak, by gorset (tak nazwalibyśmy to dziś) i suknia działały jak biustonosz push-up lecz kompletnie ich nie zakrywały. Piersi miały być wolne i swobodne, miały być kobiecym atrybutem tak jak łuk i lira atrybutami Apollina. W XXI wieku byłoby to na co dzień niedopuszczalne, jednak patrząc na to, że dzisiejsza moda jednak bardziej zakrywa biust niż w wyżej wymienionym wypadku, udowadnia jedynie, że nie od mody i frywolności gwałty mają swoje źródła.
Damski biust prócz potencjalnych partnerów przyciąga pospolitych zboczeńców, chamów i mężczyzn, którzy tak nisko upadli w swym człowieczeństwie i nieudolności, że zamiast skorzystać z usług prostytutki porywają się na kalanie kobiecego jestestwa gwałtem lub innymi nieprzyjemnościami. Ile razy kobieta w życiu myśli: "Boże, co za pajac, niech przestanie mi się gapić w cycki i zniknie"? Pewnie nieskończenie wiele razy. I tutaj pies pogrzebany. Kobieta musi się liczyć z przekleństwem, które podsyła zamiast potencjalnych partnerów- zwykłych "frajerów" którymi nie jest zainteresowana.
Innym przekleństwem jest znów praca i życie zawodowe. Jeśli droga czytelniczko masz mi za złe nieco prostolinijne myślenie na temat zdobywania stanowisk poprzez biust to teraz mnie rozgrzeszysz (choć zwyczajnie to co napisałem to prawda, której żeński ogół społeczności nie przyjmie owacjami). Przekleństwem zawodowym tych matczynych organów jest to, że piersi w pracy mogą przeszkadzać. Kobieta w odróżnieniu od mężczyzny nie myśli co parę sekund o seksie. Gdy pracuje- pracuje. Facet gdy pracuje- pracuje, ale gdzieś w głębi umysłu widzi się z koleżanką z biurka obok w fantastycznych pozycjach znalezionych w Kamasutrze. Skutkiem tego co chwila pracownica biura musi się borykać z przedmiotowym traktowaniem jej obecności, wręcz niepoważnym. Ukradkowe, niezbyt dyskretne spojrzenia na jej biust czy ciało rozprasza panią sekretarkę w oddaniu wyjątkowo ważnej notatki służbowej szefowi/ej. Natrętne i grubiańskie dowcipy kolegów z pracy, którzy być może nie znają do końca umiaru, doprowadzają do furii. Najgorszy jednak dla kobiety pracującej jest fakt, że zarzuca się jej (lub sama się zastanawia czy tak nie jest), iż stanowisko osiągnęła nie przez ciężką pracę, nadgodziny, szkolenia, studia i inteligencję a przez ładny, sterczący biust, który pewnie spodobał się szefowi. Frustracja zawodowa u kobiet jest znacznie częściej spotykana niż u mężczyzn. Dla faceta taka sytuacja jest analogicznie bolesna gdy np: panienka przy barze nie docenia jego szeroko rozumianej erudycji, ciekawej pracy czy hobby, a patrzy na jego nowiutkie Bugatti Veyron czy Mustanga rodem z "Gran Torino" (w roli głównej Brudny Harry). Bolesne? Tak, oczywiście. Kolego czytelniku czy rozumiesz już analogie sytuacji?
Ostatnim chyba najmniejszym przekleństwem piersi dla kobiet to czasami ich wielkość. I nie chodzi tu o zdanie mężczyzn ale zdanie samych zainteresowanych. Wiele kobiet popada w kompleksy gdyż nie ma takich walorów jak koleżanka, bo uważa, że są za małe, że się nie podobają. Skutkiem takiego myślenia są tysiące złotych kredytów (lub ubytku w oszczędnościach męża, który kocha to co ma) by coś z tymi cudami zrobić.
Jakby na temat nie spojrzeć znajdziemy plusy i minusy. Jednak nie snułem swoich dywagacji bez celu i jedynie ku radości czytelnika czy własnej. Pośród wszystkich tych błogosławieństw i klątw ukryłem pewne stwierdzenie, które w ułamku sekundy obala wszelkie teorie o "sygnałach płodności", o tym, że "facet to świnia" a piersi to temat tabu przyobleczone w naukowy bełkot o popędzie i instynktach sprzed paru milionów lat. Tym stwierdzeniem pragnę zakończyć swoją pracę i obronić wszystkie piersi i mężczyzn, których posądza się o bycie płytkimi stworzeniami napędzanymi seksem:
Jeśli idzie o mężczyzn, to piersi nigdy nie będą dla nich błogosławieństwem czy klątwą bo klątwą i błogosławieństwem jest kobieta w całości! Piersi zwyczajnie lubimy, kochamy bezgranicznie i patrząc na nie wcale nie zastanawiamy się ile nimi dzieci by kobieta wykarmiła.

Z serdecznymi podziękowaniami za temat dla Olgi K.

Słowem wstępnym.

 Pisząc dziś masę zaległych prac na uczelnię mą ukochaną (UŚ Katowice, Wydział Filologiczny) pomyślałem by swoje mniej lub bardziej udane dzieła publikować na tymże blogu. Jako student I roku filologii polskiej mam całkiem sporo do pisania więc postów i tematów pewnie nie braknie. Na pewno znajdą się tu jeszcze jakieś liryki, sprośne żakowskie piosnki, dziwne wydarzenia z życia mojej uczelni czy ulubionej knajpy "Sceny Gugalander". Cóż, obyście czytali chętnie i równie chętnie krytykowali, doradzali, poprawiali. W końcu jeśli system edukacji nie nauczy mnie pisać, to świat internetu wraz z jego obywatelami sami powiedzą  co i w jakiej formie czytać lubią. Przy okazji zobaczymy, czy jakikolwiek dryg pisarski w czymkolwiek mam.

Z informacji o mnie.
Lat 20, kilogramów ze 100, wpadek, wtop, głupoty i bezmyślności cała masa. Pyzaty (patrz na avatar) ale w sumie znośny buc.
Jednak są tacy, co mówią, że coś ze mnie będzie ;).