Zabiłem
Celine Dion!
Zawsze
uważałem, że dzieci to zło. Szczególnie te małe, krzyczące, żądające
wszystkiego, które spotykamy w centrach handlowych. Uważałem także, że byłbym
najkoszmarniejszym ojcem jakiego ziemia nosiła. Dziś zapomniałem indeksu,
zgubiłem klucze, zabiłem Celine Dione. Co by było jakbym miał zajmować się
dzieckiem? Jestem pewny, że zgubiłbym dzieciaka na stacji, pomylił wózki w
parku i przyprowadził zupełni to samo dziecko tylko, że innej płci i na 100% zasnąłbym
na kanapie gdy moja latorośl odkryłaby genetycznie dziedziczone po tacie zapędy
pirotechniczne. Jak się ostatnio okazuje, to się zmienia tak jak poglądy
polityczne.
Odkąd
na świat przyszedł Dominik, mój niespełna 3 letni kuzyn, wszystko się zmieniło.
Dziś przykładowo, niczym starszy brat lub wujek poszedłem z nim na spacer.
Uzbrojony w psa, którego IQ nie przewyższa ameby, moją arabską głowę i telefon
satelitarny z możliwością wezwania na ratunek GOPRu- wyruszyliśmy. Wiecie co?
Nie pamiętam kiedy tak dobrze się bawiłem. Alkohol, papierosy i siedzenie w
knajpie są super. Ale nic nie przewyższy radości z powrotu do dzieciństwa i
radochy z zabawy z dzieckiem, które ubaw znajduje nawet w rozdeptanym ślimaku
czy psiej kupie. Nawet huśtawka mnie utrzymała!
Kiedy
wróciliśmy do domu rozkazałem ojcowskim tonem skierować się do łazienki celem
umycia rąk. No i tutaj rozpoczyna się
moje krwawe dzieło, które zwiastowałem tym krzykliwym tytułem. Gdy trzymałem
młodego przy umywalce, ten z radości potrącił Celine Dion. Spadła niczym
DiCaprio w głębie oceanu. Usłyszałem stuknięcie. Pomyślałem, że „przecież setki
razy spadały mi perfumy, szkło jest mocne, zaraz to podniosę”. Kiedy spojrzałem
w dół i zobaczyłem rozbite perfumy, który zalał podłogę i w ramach zemsty chce mnie zagazować- wpadłem w
histerię, zupełnie jakbym faktycznie zgubił dziecko. Kiedy ciocia zapytała co
się stało, odpowiedziałem tonem pełnym pewności siebie i luzu, że ROZBILIŚMY
jakieś perfumy (ważne jest tu użycie liczby mnogiej, bo przecież jeśli wina jest
wspólna to jakże okrzyczeć dziecko?). Dostałem wytyczne żeby sprzątnąć i po
sprawie, przy dziecku się zdarza, nic nie szkodzi. Puściłem młodego wolno a sam
pod pretekstem szybkiego prysznica i sprzątnięcia zamknąłem się w łazience. Po
umyciu podłogi i prysznicu, z mokrymi włosami spadającymi na twarz, niczym Clint
Eastwood oparłem się o umywalkę. Spojrzałem sobie głęboko w oczy i pomyślałem:
nie żyje, nic z tym już nie zrobisz, trzeba pozbyć się dowodów, to przecież
była Celine Dion! Gruby, dziwnie znajomy diabełek na lewym ramieniu z
wyrozumiałością kiwał głową. Jego sąsiad -dziwnie gruby herubinek na drugim
ramieniu- siedział odwrócony do lustra plecami i niewinnie pogwizdując huśtał
nogami, udając, że nic nie wie. Wziąłem się do roboty, poćwiartowane perfumy owinąłem
w papierowe ręczniki i zaniosłem do śmieci. Diabełek widząc, że wszystko poszło
zgodnie z planem a zwłoki są ukryte rozradował się i wrócił do głowy marzyć o
zbereźnych rzeczach, aniołek nadal pogwizdując, przebrał się w hawajską koszulę
i odleciał.
Już
miałem wychodzić od cioci, gdy ta postanowiła dać mi na drogę worek ze
śmieciami. Poszła po niebieską burkę z nieprzyjemnymi zawartościami. Już miała
mi go wręczyć ale „niuchnęła”. W jej oczach błysnęły iskierki, te które są
preludium do przeistoczenia się we wściekłą kobitę, której ulubione perfumy leży
w śmieciach. Uchyliła worek i paznokciem odsunęła papierowy ręcznik.
Zdążyłem się jedynie maksymalnie skurczyć i schować za
Dominikiem, który przyszedł się pożegnać. Liczyłem, że jego dziecięce, niewinne
oczka pozwolą mi zachować głowę. Jednak mój niezawodny refleks nakazał mi
szybkie opuszczenie mieszkania, w ułamek sekundy po tym rozległ się krzyk:
- ROZBIŁEŚ CELINE DIONE!!! ZABIJĘ CIĘ !!!
Ostatnia rzecz jaką słyszałem ( nim z okien padły strzały i przekleństwa
zrodzone w okopach) było wołanie kuzyna Dominika: ZABIŁEŚ CELINE DION! ZABIŁEŚ
CELINE DION!
Wniosek?
Dzieci są okropne, rozbijają perfumy, przez nie oskarżają Cię o morderstwo,
wsadzają do paki byś rozpoczął karierę jako „nowa mamusia”- zapewniam, zniszczą Ci życie!
Co więcej- ze spacerów z nimi wracasz umorusany gorzej od nich, spocony i
ośliniony przez amebę na smyczy, która jakimś cudem urosła do rozmiarów małego
czołgu.
Teraz siedzę i piszę
te ostatnie słowa zza garażu, którego blachy już długo nie wytrzymają ostrzału.
Z tego co usłyszałem zaraz wróci wujek. Jak go znam, to podjedzie do mojego
okopu tyłem swojego vana, otworzy bagażnik i wypali serię z CKMu w imię
skrzywdzonej małżonki. Więc jeszcze raz: dzieci są okropne, ale po namyśle
stwierdzam, że jeszcze bardziej złe są ich matki gdy wpadają w szał. Wniosek
końcowy? Cieszę, że moja twarz zapewnia mi brak możliwości na małżeństwo, ominą
mnie dwie największe „zła” w życiu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz