sobota, 8 czerwca 2013

Felieton, Dlaczego warto chodzić na koncerty, na których piwo sprzedają Rosjanie.

             „Czy panowie muszą tak napier***ać do bladego świtu?!” Nosz do jasnej cholery. Pytam się: DLACZEGO?! Dlaczego, o 8:00, kiedy ja po raz pierwszy od 3 dni chcę się wyspać to oni muszą przybyć? Czy cholerni kosiarze traw nie mają związków zawodowych, które wywalczyłyby im wolne soboty? Przebudziłem się słysząc to cholerne i przeciągłe „wzzzzwwiwiiiwwzzziiiwww” pod oknami. „Kurwa”- pomyślałem jak Konrad w „Dniu Świra”. Czy po wczorajszej nocy, po 3 dniach dwugodzinnych drzemek na dobę, człowiek nie zasługuje na minimum poszanowania tej cholernej soboty?
            Wczoraj między 6 a 8 rano byłem najszczęśliwszym złożonym organizmem na ziemi. Jednak kiedy o 8 musiałem powrócić do żywych by jechać na uczelnię, szczerze błagałem w duchu by ktoś mnie zabił, pragnąłem śmierci. Siła woli jakiej użyłem by postawić swoje cielsko w pozycji pionowej i zmuszenia kończyn do jakichkolwiek działań, nie mających na celu powrót pod kołdrę, była iście epicka. Sam Ryszard Pawłowski napisałby do mnie depeszę gratulacyjną niczym Messner do Kukuczki :„Nie jesteś gruby, jesteś wielki!”* Nawet świadomość, że zaraz zjem z braku czasu Monte wcale mnie nie pocieszyła. Ale prezentacja na zajęcia skończona, trzeba tylko się tam pokazać, dać ją, zabrać wpis i jechać, w któreś miejsce gdzie mogę znowu paść w otchłań snu. Miałem jeszcze świadomość, że tego dnia jestem umówiony na koncert z dziewczynami z uczelni. Okazało się, że jadą osobno, na dwie różne imprezy po czym spotykają się i jadą na „Golden Vision” w Hucie Utemana. No i co? Miałem wybierać? Wolałem być taktowny i przy okazji mieć wymówkę by nie iść nigdzie indziej jak do łóżka. Dzwonił nawet kumpel, którego kapela gra na koncercie koleżanki nr 1. Siedząc w autobusie, z trudem- odmówiłem.
            W końcu wszedłem do domu babci gdzie miałem się zatrzymać. Pierwszy przywitał mnie Golden „Kiery”. Trzeba z nim przecież wyjść. „Japierdole, kurwa.”- dlaczego dziś? Fakt jest taki, że uwielbiam wychodzić z nim na spacery, głównie mnie się słucha. Jednak w tamtej chwili szczerze zastanawiałem się, czemu moja ciotka (dom babci jest patriarchalny) nie wybrała dla kuzyna chomika lub nie zasiliła Goldenem tutejszej kebab-budy. Kiedy już, już byłem blisko by zdrzemnąć się na kanapie u babci, w jakiś sposób zaczęła się rozmowa ze znajomą idącą na koncert nr 2, że koleżanka, która też miała być, wystawiła ją. „Kurwa”- pomyślałem po raz setny tego dnia. Koncert jakiegoś punkowego zespołu, Zakazane Miasto, ona sama, a ja wcześniej obiecałem, że pójdę, no nic. Zebrałem dupę w troki i szczerze żałowałem, że jestem nie fair wobec kumpla i drugiej koleżanki. Jednak koniec końców okazało się to dobrym pomysłem.
            Dotaszczyliśmy się do Zakazanego Miasta. Wraz z tłumem pseudo-punkowej młodzieży, rodzin i innej gawiedzi, odnaleźliśmy scenę. Nie. To nie jest to czego oczekuję od słowa „koncert”. Sama próba dostania się w okolice wejścia pod scenę albo ToiTojów graniczyło z cudem. Znowu ktoś mnie szturchnął, jakiś kark w szeleszczących gaciach spycha mnie na prawo, ścisk, tanie sikacze i hołota, która dokonała sporych postępów w rozwoju wulgaryzmów. Wspominałem, że mam fobie społeczne? Kiedy w zasięgu mojego wzroku kursuje więcej niż 10 osób to dostaję istnego szału i rozglądam się czy przy którymś z obwoźnych punktów z piwem nie pracuje Rosjanin. On sprzedałby mi klamkę lub kałasza za 12.30 zł i 10 fajek, w które byłem wyposażony. Założę się, że gdybym wręczył takiemu moją „zbliżeniówkę” to śmiało mógłbym liczyć, że pod wózkiem trzyma starego CKMa i taśmę amunicji przeciwpancernej, które właśnie przestały mu być potrzebne. Wtedy zrobiłbym szybko porządek z kilkoma falami ludzi, zabrał ich piwa i rozsiadł się na cudem znalezionej wolnej ławce by słuchać jak pod celownikiem CKMu kapele robią wszystko bym był zachwycony.
Kiedy idę na koncert to liczę się ze ściskiem- ale pod sceną, z tłumem drących się wniebogłosy ludzi, którzy przyszli słuchać muzyki i skakać kiedy Karp-Bułka zaciągając góralszczyzną śpiewa „I dopiero gdy zawoła Bóg”. Ale nie jest dla mnie koncertem nic, co w trakcie trwania sprawia, że większość pigmejów-żulów, Emo-dzieci, warczących monosylabami dresów, wypływa na ulicę jak karaluchy gdy gaśnie światło. Postanowiliśmy przestać się użerać z tłuszczą i iść po parę piw do sklepu a następnie znaleźć sobie miejscówkę by je spokojnie wypić.
Tak dawno nie ruszałem się nigdzie poza „Scenę” i „Rudego Goblina”, że zapomniałem jak wielkie są uroki siedzenia w plenerze z czteropakami. Co z tego, że moja cerata („skóra” z targu) nie izoluje w pełni od zimna mojego kolegi, nosiciela drugiego PESELu- Pana Tyłka. Co z tego, że ekipa 5 m od nas właśnie bardzo głośno układa nową strategię rozwoju dla Reprezentacji Polski w piłce nożnej (i bardzo pomysłowo wiesz psy na Fornaliku). Siedziałem z koleżanką, w dość miłym, cichym parku, sączyliśmy piwo i kolektywnie paliliśmy na pół ostatnie papierosy. Poczułem namiastkę tego co czują zazwyczaj harcerze na rajdach i hipisi na zlotach. Kontakt z naturą, spokój i upojenie piwem, które oficjalnie miało kosztować 2.89zł. Mieliśmy wypić by następnie ruszyć na koncert „Kulki” (podobno jakaś stara punkowa kapela, której ostatnim wydanym dziełem była kaseta) i zobaczyć Karpia-Bułeczkę z Zakopower’em. Jakoś tak się złożyło, że się strasznie wygodnie siedziało. Huki koncertu dochodziły do uszu, mini ognisko zrobione z puszki po piwie i opakowaniu z czteropaku jakoś umilało to siedzenie. Na koncert nie dotarliśmy. I to chyba najlepsza część każdego (tego typu) koncertu! Właśnie o to chyba w tym chodzi! Mieć pretekst, żeby iść się nieco poszlajać, „pożulić w parku” (jak nazwała to znajoma) i nie mieć wyrzutów sumienia, że to trochę nie na poziomie.

Kiedy następnym razem udam się na taką imprezę to wezmę paralizator. W ten sposób każdy kto się o mnie otrze, nauczy się na całe życie żeby nikogo nie popychać. Wezmę też nie więcej pieniędzy niż wczoraj, żeby móc wyposażyć się w to, co zeszłego wieczoru. Przydałby się jeszcze ten gadżet dla kobiet, dzięki któremu te mogą iść pod drzewko i zrobić to jak chłopcy (jankeski patent, jak znajdę zdjęcie to dodam) bo podczas gdy z kumplem udasz się w ciszy pod najbliższy murek lub krzaczek by z namaszczeniem sobie ulżyć, to z kobietą musisz szukać kabin przenośnych. Wszystko po to by na koniec dnia zobaczyć jej minę mówiącą , że właśnie przechodzi traumę po użyciu „koncertowego” ToiToia.


*Depesza Messnera do Kukuczki: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki", 1987 r, gdy Jerzy Kukuczka zdobył Koronę Himalajów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz