czwartek, 18 lipca 2013

TOP MODEL i Karcher, który uratuje świat.

Myślałem, że PKP to porażka. Jest gorzej, autokary przebijają wszystko. Gdy wracałem z nad morza tym szlachetnym środkiem transportu, przechodziłem tortury. Niedziałające „prostowanie” fotela, brak moralno-higienicznych powodów do użycia autokarowego WC, mało miejsca i brak okienka dla palacza. Czy może być gorzej? Otóż może. Jest to oglądanie TOP MODEL.
                Od dawna zastanawiałem się nad sensem powstawania takich programów, wszystko fajnie jeśli idzie tylko o szansę na eksponowanie piękna. Jednak to piękno kompletnie nie przekłada się na to co aktualnie faceci za piękno uważają. Tak, owszem, o tym czy kobiety (pomijając lesbijki) są piękne decydują faceci, czyli Ci, którzy są podświadomą, docelową grupą, dla którego kobiety chcą wyglądać atrakcyjnie a co wiąże się znowu z seksem i reprodukcją. Garstka osób, projektanci, paru znawców, kilku krawców kieruje modą na świecie, ubiera się u nich kolejna garstka bardzo skromnych, utalentowanych gwiazd walczących o pokój na świecie i bogatą rodzinę dla każdego ugandyjskiego dziecka. No przepraszam, ale to co pokazują to przecież brednie, które ciałem się stały. Pozwoliłem sobie na obejrzenie kilku programów na Stylowym kanale popularnej stacji głoszącej tolerancję, dla głupoty paru wieśniaków z ul. Wiejskiej, zerknąłem też na dwa inne kanały dostępne jedynie w dużych pakietach satelitarnych. Kiedy obejrzałem aktualne propozycje to miałem ochotę wypalić sobie oczy palonymi przeze mnie papierosami. Kto by się tak ubrał? I czemu one są tak nieludzko chude? Jeśli ktoś chce przyciągnąć uwagę do ubrania, to najpierw musi zadbać o osobę, która ma je ubrać. Jeżeli po wybiegu śmiga 2 metrowa żyrafa chora na skrajny brak piersi i figury, ubrana od stóp do głów w worki na śmieci, kartony lub mega obcisłe leginsy naciągnięte na uszy to ja pytam: KTO UWAŻA TO ZA PIĘKNE?!
                Znam wielu facetów, i jeszcze nie spotkałem się z opinią pt: ty, patrz jaka super fajna, płaska końska szkapa, idę zagadać. Uwielbiamy kobiety, kochamy je, patrzeć na nie, rozmawiać o ich kształtach ,wadach i zaletach. Problem pojawia się kiedy nie ma co chwalić. Lubimy ładne biusty, okrągłe pośladki, fajne figury. Jednak to musi mieć kształt! Po stokroć bardziej wolimy zaokrąglone dziewczyny. Są po pierwsze bardziej praktyczne. Nogi, piersi, brzuszki świetnie sprawują się jako poduszki dla zmęczonych męskich skroni lub kryjówkę przed złym światem. U anorektyczek z TOP MODEL jedyne co by można sobie zrobić kładąc głowę na powyższych elementach ciała to przebić czaszkę żebrem. Kiedy laski idą w shortach to fajnie popatrzeć na poruszające się krągłości, kiedy idą w nich anorektyczki zaczynamy się zastanawiać czy nie lepiej by było, gdyby ognista maczeta Mahometa nie wypaliła nam nerwów wzrokowych. Jakiś czas temu idąc przez Ligotę ujrzałem StickWomen. Serio. Jeżeli pod skórą na nogach miała coś prócz kości to ja mieszczę się w spodniach rozmiaru XL (dla tych, którzy mnie nie widzieli- nie, to niemożliwe). Gorzej, padało i wiało, nie wiem czy chwiała się przez dmący  w jej parasol wiatr czy z powodu ostatniego trawionego posiłku sprzed miesiąca. Bardziej seksowny był karcher, którym robiłem pranie.
                Jak już o karcherze. Zbawi on świat. Zastanawiam się czemu jeszcze nikt nie wymyślił ciśnieniowej baterii do umywalek i zlewów. Jakże szybciej myłoby się wszystko, od zaschniętych garów po szklankę po kawie. Gdyby jeszcze do baterii podłączyć dozownik płynu- kobiety na świecie znowu z radością wróciłyby z pochodów feministek do kuchni. Serio, karcher to super zabawa. Przy czyszczeniu ścian, podłóg, powierzchni płaskich, patrzysz na coś, by w chwilę później czuć się jak w Paincie, dzięki któremu możesz używać gumki i niszczyć ciemność. Przy okazji, wrzucając ciuchy do dużej miski i sypiąc do nich garść proszku, można zrobić pranie w 5 minut, jeśli masz gdzie rozwiesić koszulkę czy spodnie i potraktować je gorącym ciśnieniem to każda „różowa siła” opuści smutno głowę i odejdzie do psychiatry by użalać się nad swoją nieprzydatnością. Można też nim sprawić, że Twoje od dwóch lat czarne adidasy zaczną lśnić bielą jak ząbki Richarda Hammonda z Top Gear.  I nie widzę problemu by w moim domu tak się pranie robiło. Choć pryskająca na lewo i prawo woda byłaby problemem to nie sądzę by nie dało się go rozwiązać uzyskując w ten sposób stos czystych ciuchów w parę minut.
                Reasumując, kobiety- przestańcie truć sobie mózgi bredniami ze świata mody, w jeansach wyglądacie znacznie lepiej niż w krzywo przyciętej firanie. Faceci- wy kupcie sobie karchera, po umyciu auta możecie odciążyć swoje wybranki lub matki i zrobić sobie przy okazji pranie, duże gary też się super myje.

czwartek, 4 lipca 2013

Sytuacji z PKP kilka.

Przez minione 2 tygodnie kilka razy korzystałem z Polskich Kolei Państwowych by dostać się w parę miejsc. Przemieszczałem się na trasie Katowice-Kołobrzeg, , Kołobrzeg-Warszawa Centralna, Warszawa C.-Poznań, Poznań-Kołobrzeg. W tym czasie miałem możliwość zapoznania się z aktualnymi warunkami panującymi u naszych przewoźników i na naszych dworcach.
 Kiedy po wrzuceniu ostatniego wpisu na bloga zataszczyłem swoją torbę podróżną, plecak i torbę z laptopem do „jeżdżącej puszki” mojej mamy (zwanej potocznie Fiatem Uno o barwie homoseksualnego błękitu) czułem się już wykończony. Następnie toboły i ich właściciel przekrzywili zawieszenie na prawą stronę niczym góra lodowa Titanica i popalając papierosa można było ruszyć na Dworzec Główny w Katowicach.
            Wiecie, o którym mówię? Tak, zgadza się, mowa o tym szklanym centrum handlowym, które dla niepoznaki ma parę kas PKP by nazywano to dworcem. Już po przyjeździe odkryłem pewną niedogodność. Zapomniałem kupić papierosów. To dość poważna sprawa bo pan Raczek zaczynał dopominać się kolejnej porannej dawki oparów napędowych. Pierwszy raz tego dnia miałem ochotę zrobić komuś krzywdę gdy zapytałem najbliższego konserwatora powierzchni płaskich o sklep. Dlaczego na GŁÓWNYM DWORCU, najważniejszej stacji kolejowej w województwie nie ma całodobowego? Czy jeśli jedziecie autem nad morze to czekacie do 8:30 aż otworzą stację benzynową? Nie, po prostu stacje są otwarte cały czas by wasze auto miało napęd- ja też go muszę mieć i są to fajki. Gdyby jakikolwiek turysta, obcokrajowiec czy inna osoba wobec, której można być ksenofobem wysiądzie na naszym dworcu by kupić sobie coś do picia to jedyne co zrobi to pogłaszcze swoje euro i użyje ich w innym kraju bo w Polsce, wielce ważnym członku UE nie ma nawet sklepu na dworcu. Kanapka? Kebab? Gazeta lub Panoramiczne na drogę? Zapomnijcie. Jedyna otwarta rzecz to SUBWAY gdzie bagietka kosztuje tyle co paczka Marlboro Gold i McDonald, który o 5 rano ma na zmianie samych nowicjuszy, którzy bardzo się starają by wyschnięte szczątki oczekujących na zamówienie za bardzo nie śmierdziały. To przecież głupota! Po to mamy dworce główne by w trakcie przesiadek i postoi móc iść kupić sobie coś ciepłego do jedzenia, piwo, papierosy czy prezerwatywy bo cała paczka poszła już między Katowicami a Poznaniem. A tutaj? NIC! Jak strzała wybiegłem z dworca i pomknąłem do 24h na ul. Dworcowej. Wpadam, szczęśliwy, że jednak drzwi otwarte czekają na klienta by dowiedzieć się…że nie mają papierosów. To już grube przegięcie! MONOPOLOWY, 24 DOBOWY- BEZ PAPIEROSÓW!?
Po upewnieniu się, że naprawdę nigdzie nie kupisz fajek w stolicy śląska, zmartwychwstaniu gdy okazało się, że moje zamówienie w Maku zostało znalezione pomiędzy wpół żywymi nuggetsami, umościliśmy się z dwójką towarzyszy w przedziale. Szok. Czyściej niż w moi pokoju nim go opuściłem parę godzin wcześniej, okno chodzi w miarę gładko, drzwi się domykają, zasłonki nie urywają przy najmniejszym chuchnięciu babci z astma. Cieszyłbym się pewnie bardziej gdyby nie fakt uporczywego nacisku w klatce piersiowej drącej się o dymka. Wchodzę do WC a tam kolejny szok- deska nie opada, kibelek perfekcyjnie czysty, działające gniazdko 220V, mydło w płynie, papier…No wszystko jest. Jak to możliwe? Tutaj mnie olśniło- przecież ten tabor stąd rusza, jeszcze nikt nie zdążył naświnić bo nie przejechaliśmy jeszcze przez Poznań, którego mieszkańcy łaszą się nawet na „mydełka” w WC. Jednak właśnie miasto skąpców poratowało mnie i mego palącego kompana Jacka. Gdy tylko po paru godzinach przeżytych na 4 cienkich papierosach, które znalazłem w torbie z laptopem (a o których zapomniałem- dzięki babciu!) wyskoczyliśmy na pierwszej dużej stacji z postojem, wybiegliśmy z pociągu, nabyliśmy po 2 paczki papierosów na zapas by wsiadając do pociągu zauważyć gdzie stoimy…Poznań!
            Jeśli brak sklepu na dworcu i podejrzana czystość taboru to mało, to warto bym wspomniał o cenie biletu. Zapłaciłem jakieś 37 zł. Wszystko fajnie, ale kiedy wyrywałem się na weekend z nad morza do stolicy by celebrować wesele, to cena biletu postanowiła rozpruć mój portfel. Kołobrzeg-Warszawa kosztowało mnie 45 zł. Gdzie tu sens? Ze Śląska na Zachodniopomorskie tańsze o 8 zł niż z Zachodniopomorskiego do Mazowieckiego? Pytam w kasie dlaczego by usłyszeć, że „jest zmiana przewoźnika i studencki 45”. Co z tego, że zmiana przewoźnika? Czyżby jechał innymi torami? Był wygodniejszy? Szybszy? NIE. Więc co? Mam płacić za przesiadkę w Szczecinku i czekanie tam 45 minut na dalsza część podróży? Człowiek, który pomyślał sobie, że zedrze trochę kasy bo pierwszy pociąg to REGIO a drugi IC powinien zostać utopiony w najobrzydliwszym kiblu PKP (lub powieszony gdyby akurat wody nie było). Dlaczego nie mogę kupić jednego biletu na całą trasę i zapłacić za niego? To tak samo idiotyczne jak to, że PKM Tychy, PKM Jaworzno i KZK GOP mają różne bilety. Trzeba by wziąć przykład z prywatnych przewoźników np na trasie Katowice-ZiemiaZakazana. Tam się wsiada, reguluje płatność z kierowcą i po sprawie. Omińmy problemy z rozliczeniem dochodów z biletów dla poszczególnych frakcji- płaćmy w tym autobusie, do którego wsiadamy i tyle.
Droga powrotna z Warszawy do Kołobrzegu była kompletną porażką. Szczerze, to pierwszy raz poruszałem się sam po stolicy. Dworzec centralny na początku był dla mnie - było nie było miastowego- labiryntem Minotaura. Szybko poszukałem Ariadny i idealnie, dwie minuty przed odjazdem taboru Warszawa-Poznań zjechałem schodami na peron z myślą, że bilet kupię u konduktora. Wtedy odezwał się cudowny głos, który zapowiedział 40-50 minut spóźniania. Szlag mnie trafił. Ludzie masowo zaczęli przeciskać się na schody a ja setny raz pytałem świat, dlaczego moja orbita przyciąga głównie łokcie i inne wystające kości ludzkie, które sprawiają, że z miejsc o dużym natężeniu ruchu wychodzę jak po solidnej burdzie w barze, w którym 10 sunnitów i 10 szyitów pokłóciło się o prawo do ślubu z nie oznakowaną kozą.. Ja postanowiłem, że dzięki temu zaoszczędzę 8-10 zł za bilet konduktorski i pójdę do kas.
Myślałem, że większego absurdu jak „zmiana przewoźnika” nie spotkam, jednak Warszawa pokazała, że potrafi zaskakiwać. Pani w okienku patrzy na mnie dziwnym wzrokiem i czeka na zamówienie.
-Do Poznania, 10:48, studencki.
-Ale on już odjechał, nie mam go w systemie.
-Co? Przecież ma 40 minut opóźnienia! Jeszcze nie pojechał więc o co chodzi?
- No nie wiem, nawet jeśli ma opóźnienie to według systemu już go nie ma i nie wypisze panu biletu, jak już to następny o 13:xx.
Będę siedział i czekał jeszcze ponad 2 godzin by zapłacić 10 złotych mniej niż u konduktora? Kiedy ja muszę jechać tym i jeszcze zdążyć na przesiadkę w Poznaniu by dołączyć do 2 osób, które również zmierzają na obóz?
-To ja panu mogę wypisać ten z Poznania jeśli pan przy tym spóźnieniu teraz zdąż, ale ten teraz u konduktora.
Tu moja cierpliwość zaczyna się kończyć. Czyli co? Konduktorzy mają umiejętność zaginania czasoprzestrzeni i oni na swoich maszynkach mogą wystawić bilet na pociąg, którego nie ma już w systemie, ale pani w kasie przy stałym łączu- nie? Dlaczego nie można mieć biletu bez zapisanej godziny? Po prostu , tak jak voucher na bilet lotniczy czy coś takiego, korzystasz kiedy chcesz, kasujesz i jedziesz. Nie, ja musiałem grzecznie czekać bo pani w kasie nie wie jak to załatwić. Bogu dzięki, że przed podejściem do zdzierców z PKP zdążyłem wyjść na dymka.

I ostatnia rzecz jaką PKP mi „Zafundowało”. Miejscówki. By dostać konkretną miejscówkę trzeba nie lada wyczynu. Kiedy pani konduktor udaje, że nie da się wprowadzić wagonu i miejsca ręcznie i co chwilę robi wszystko od nowa by miejscówkę wylosować i marudzi, że nie zdąży sobie po kawę przed obchodem- nie wierzcie diablicy. Da się, ale ja nie wiedząc o tym, postanowiłem jej to wynagrodzić i postawiłem jej za te trudy małą czarną, po którą musiałem przejść cały pociąg i wrócić nie wylewając niczego na pasażerów. Zostałem wyruchany jak bohater dowcipu o „burdelu u sióstr Jadwiżanek” bo kiedy wszedłem z kawą to kontem oka zobaczyłem jak pani wprowadza numerki jakie sobie zażyczyłem. Wzięła kawę i poprosiła o opuszczenie przedziału konduktorskiego.