czwartek, 4 lipca 2013

Sytuacji z PKP kilka.

Przez minione 2 tygodnie kilka razy korzystałem z Polskich Kolei Państwowych by dostać się w parę miejsc. Przemieszczałem się na trasie Katowice-Kołobrzeg, , Kołobrzeg-Warszawa Centralna, Warszawa C.-Poznań, Poznań-Kołobrzeg. W tym czasie miałem możliwość zapoznania się z aktualnymi warunkami panującymi u naszych przewoźników i na naszych dworcach.
 Kiedy po wrzuceniu ostatniego wpisu na bloga zataszczyłem swoją torbę podróżną, plecak i torbę z laptopem do „jeżdżącej puszki” mojej mamy (zwanej potocznie Fiatem Uno o barwie homoseksualnego błękitu) czułem się już wykończony. Następnie toboły i ich właściciel przekrzywili zawieszenie na prawą stronę niczym góra lodowa Titanica i popalając papierosa można było ruszyć na Dworzec Główny w Katowicach.
            Wiecie, o którym mówię? Tak, zgadza się, mowa o tym szklanym centrum handlowym, które dla niepoznaki ma parę kas PKP by nazywano to dworcem. Już po przyjeździe odkryłem pewną niedogodność. Zapomniałem kupić papierosów. To dość poważna sprawa bo pan Raczek zaczynał dopominać się kolejnej porannej dawki oparów napędowych. Pierwszy raz tego dnia miałem ochotę zrobić komuś krzywdę gdy zapytałem najbliższego konserwatora powierzchni płaskich o sklep. Dlaczego na GŁÓWNYM DWORCU, najważniejszej stacji kolejowej w województwie nie ma całodobowego? Czy jeśli jedziecie autem nad morze to czekacie do 8:30 aż otworzą stację benzynową? Nie, po prostu stacje są otwarte cały czas by wasze auto miało napęd- ja też go muszę mieć i są to fajki. Gdyby jakikolwiek turysta, obcokrajowiec czy inna osoba wobec, której można być ksenofobem wysiądzie na naszym dworcu by kupić sobie coś do picia to jedyne co zrobi to pogłaszcze swoje euro i użyje ich w innym kraju bo w Polsce, wielce ważnym członku UE nie ma nawet sklepu na dworcu. Kanapka? Kebab? Gazeta lub Panoramiczne na drogę? Zapomnijcie. Jedyna otwarta rzecz to SUBWAY gdzie bagietka kosztuje tyle co paczka Marlboro Gold i McDonald, który o 5 rano ma na zmianie samych nowicjuszy, którzy bardzo się starają by wyschnięte szczątki oczekujących na zamówienie za bardzo nie śmierdziały. To przecież głupota! Po to mamy dworce główne by w trakcie przesiadek i postoi móc iść kupić sobie coś ciepłego do jedzenia, piwo, papierosy czy prezerwatywy bo cała paczka poszła już między Katowicami a Poznaniem. A tutaj? NIC! Jak strzała wybiegłem z dworca i pomknąłem do 24h na ul. Dworcowej. Wpadam, szczęśliwy, że jednak drzwi otwarte czekają na klienta by dowiedzieć się…że nie mają papierosów. To już grube przegięcie! MONOPOLOWY, 24 DOBOWY- BEZ PAPIEROSÓW!?
Po upewnieniu się, że naprawdę nigdzie nie kupisz fajek w stolicy śląska, zmartwychwstaniu gdy okazało się, że moje zamówienie w Maku zostało znalezione pomiędzy wpół żywymi nuggetsami, umościliśmy się z dwójką towarzyszy w przedziale. Szok. Czyściej niż w moi pokoju nim go opuściłem parę godzin wcześniej, okno chodzi w miarę gładko, drzwi się domykają, zasłonki nie urywają przy najmniejszym chuchnięciu babci z astma. Cieszyłbym się pewnie bardziej gdyby nie fakt uporczywego nacisku w klatce piersiowej drącej się o dymka. Wchodzę do WC a tam kolejny szok- deska nie opada, kibelek perfekcyjnie czysty, działające gniazdko 220V, mydło w płynie, papier…No wszystko jest. Jak to możliwe? Tutaj mnie olśniło- przecież ten tabor stąd rusza, jeszcze nikt nie zdążył naświnić bo nie przejechaliśmy jeszcze przez Poznań, którego mieszkańcy łaszą się nawet na „mydełka” w WC. Jednak właśnie miasto skąpców poratowało mnie i mego palącego kompana Jacka. Gdy tylko po paru godzinach przeżytych na 4 cienkich papierosach, które znalazłem w torbie z laptopem (a o których zapomniałem- dzięki babciu!) wyskoczyliśmy na pierwszej dużej stacji z postojem, wybiegliśmy z pociągu, nabyliśmy po 2 paczki papierosów na zapas by wsiadając do pociągu zauważyć gdzie stoimy…Poznań!
            Jeśli brak sklepu na dworcu i podejrzana czystość taboru to mało, to warto bym wspomniał o cenie biletu. Zapłaciłem jakieś 37 zł. Wszystko fajnie, ale kiedy wyrywałem się na weekend z nad morza do stolicy by celebrować wesele, to cena biletu postanowiła rozpruć mój portfel. Kołobrzeg-Warszawa kosztowało mnie 45 zł. Gdzie tu sens? Ze Śląska na Zachodniopomorskie tańsze o 8 zł niż z Zachodniopomorskiego do Mazowieckiego? Pytam w kasie dlaczego by usłyszeć, że „jest zmiana przewoźnika i studencki 45”. Co z tego, że zmiana przewoźnika? Czyżby jechał innymi torami? Był wygodniejszy? Szybszy? NIE. Więc co? Mam płacić za przesiadkę w Szczecinku i czekanie tam 45 minut na dalsza część podróży? Człowiek, który pomyślał sobie, że zedrze trochę kasy bo pierwszy pociąg to REGIO a drugi IC powinien zostać utopiony w najobrzydliwszym kiblu PKP (lub powieszony gdyby akurat wody nie było). Dlaczego nie mogę kupić jednego biletu na całą trasę i zapłacić za niego? To tak samo idiotyczne jak to, że PKM Tychy, PKM Jaworzno i KZK GOP mają różne bilety. Trzeba by wziąć przykład z prywatnych przewoźników np na trasie Katowice-ZiemiaZakazana. Tam się wsiada, reguluje płatność z kierowcą i po sprawie. Omińmy problemy z rozliczeniem dochodów z biletów dla poszczególnych frakcji- płaćmy w tym autobusie, do którego wsiadamy i tyle.
Droga powrotna z Warszawy do Kołobrzegu była kompletną porażką. Szczerze, to pierwszy raz poruszałem się sam po stolicy. Dworzec centralny na początku był dla mnie - było nie było miastowego- labiryntem Minotaura. Szybko poszukałem Ariadny i idealnie, dwie minuty przed odjazdem taboru Warszawa-Poznań zjechałem schodami na peron z myślą, że bilet kupię u konduktora. Wtedy odezwał się cudowny głos, który zapowiedział 40-50 minut spóźniania. Szlag mnie trafił. Ludzie masowo zaczęli przeciskać się na schody a ja setny raz pytałem świat, dlaczego moja orbita przyciąga głównie łokcie i inne wystające kości ludzkie, które sprawiają, że z miejsc o dużym natężeniu ruchu wychodzę jak po solidnej burdzie w barze, w którym 10 sunnitów i 10 szyitów pokłóciło się o prawo do ślubu z nie oznakowaną kozą.. Ja postanowiłem, że dzięki temu zaoszczędzę 8-10 zł za bilet konduktorski i pójdę do kas.
Myślałem, że większego absurdu jak „zmiana przewoźnika” nie spotkam, jednak Warszawa pokazała, że potrafi zaskakiwać. Pani w okienku patrzy na mnie dziwnym wzrokiem i czeka na zamówienie.
-Do Poznania, 10:48, studencki.
-Ale on już odjechał, nie mam go w systemie.
-Co? Przecież ma 40 minut opóźnienia! Jeszcze nie pojechał więc o co chodzi?
- No nie wiem, nawet jeśli ma opóźnienie to według systemu już go nie ma i nie wypisze panu biletu, jak już to następny o 13:xx.
Będę siedział i czekał jeszcze ponad 2 godzin by zapłacić 10 złotych mniej niż u konduktora? Kiedy ja muszę jechać tym i jeszcze zdążyć na przesiadkę w Poznaniu by dołączyć do 2 osób, które również zmierzają na obóz?
-To ja panu mogę wypisać ten z Poznania jeśli pan przy tym spóźnieniu teraz zdąż, ale ten teraz u konduktora.
Tu moja cierpliwość zaczyna się kończyć. Czyli co? Konduktorzy mają umiejętność zaginania czasoprzestrzeni i oni na swoich maszynkach mogą wystawić bilet na pociąg, którego nie ma już w systemie, ale pani w kasie przy stałym łączu- nie? Dlaczego nie można mieć biletu bez zapisanej godziny? Po prostu , tak jak voucher na bilet lotniczy czy coś takiego, korzystasz kiedy chcesz, kasujesz i jedziesz. Nie, ja musiałem grzecznie czekać bo pani w kasie nie wie jak to załatwić. Bogu dzięki, że przed podejściem do zdzierców z PKP zdążyłem wyjść na dymka.

I ostatnia rzecz jaką PKP mi „Zafundowało”. Miejscówki. By dostać konkretną miejscówkę trzeba nie lada wyczynu. Kiedy pani konduktor udaje, że nie da się wprowadzić wagonu i miejsca ręcznie i co chwilę robi wszystko od nowa by miejscówkę wylosować i marudzi, że nie zdąży sobie po kawę przed obchodem- nie wierzcie diablicy. Da się, ale ja nie wiedząc o tym, postanowiłem jej to wynagrodzić i postawiłem jej za te trudy małą czarną, po którą musiałem przejść cały pociąg i wrócić nie wylewając niczego na pasażerów. Zostałem wyruchany jak bohater dowcipu o „burdelu u sióstr Jadwiżanek” bo kiedy wszedłem z kawą to kontem oka zobaczyłem jak pani wprowadza numerki jakie sobie zażyczyłem. Wzięła kawę i poprosiła o opuszczenie przedziału konduktorskiego.

1 komentarz:

  1. A pomyśleć , że w pierwszą stronę jechało nam się tak fajnie...
    Ja do Gliwic ze Stargardu też miałem jedynie 3 godzinki opóźnienia w pełnym przedziale ;p

    OdpowiedzUsuń