sobota, 30 listopada 2013

Autostopem! Cz. 1



            Tydzień temu siedziałem w pokoju i zastanawiałem się, jak do diaska dostać się do Zakopanego bez uszczerbku na portfelu. Ani PKS ani PKP jakoś nie chciały oszczędzić mojego portfela, a ja musiałem się szybko decydować. Pośród maili od koordynatorki wyjazdu znalazłem jedną odpowiedź, w której przeczytałem: „ja jadę stopem, jeśli ktoś chce to prv”.
            Powiem szczerze, że moja jedyna autostopowa przygoda miała miejsce na trasie Ligota Panewnicka- Dworzec PKP. Jedyny poranny autobus na dworzec, gdzie mieliśmy spotkać się ze znajomymi, by pojechać w Beskid Śląski- nie przyjechał. I co zrobić? Wracać do domu? I od niechcenia wyciągnąłem „kciuka” na przystanku. Pierwszy kierowca, który przejeżdżał, zatrzymał się i uratował mój górski weekend. Jednak raczej nie nazwałbym tego prawdziwą podróżą autostopem, a fartowną podwózką.
            Teraz zdecydowałem się, że trzeba spróbować prawdziwego hitch-hiking’u.
W ten oto sposób, w sobotę, po spożyciu kuraka z rożna na masce Poloneza pod Gugalandrem, (zapomniałem, że mamy sobotę i z kawki nici!) spotkałem się z Lensem na stacji benzynowej przy wjeździe na A4.

Arek.
Już po 3 próbie zagadania kierowcy na stacji udało się znaleźć podwózkę. Arek wracał właśnie na weekend, a blachy z Nowego Targu dobrze rokowały. Okazał się, że zabierze nas w okolice Rabki-Zdrój, skąd jest już rzut mokrym beretem do naszego celu- Białego Dunajca.
Nasz kierowca był facetem ok. 35-40 lat. Niedoszły student prawa Uniwersytetu Śląskiego, przez chwilę student Politechniki Śląskiej, wylądował koniec końców w Akademii Ekonomicznej. Oczywiście, że nie pracuje aktualnie w zawodzie. Teraz ma własną firmę, zajmuje się dostawą i produkcją konstrukcji stalowych.
Nagle okazuje się, że jedziemy z facetem, który pracując w różnych firmach, zajmując się budowlanką, zjeździł Rosję, Chiny, Tajlandię, USA, Kanadę i całą Europę.
Gość zniszczył wszelkie stereotypy odnośnie budowlańca- buraka, marudy, szwagra od kładzenia kafelek . Co więcej, facet biegle władał niemieckim i czeskim.
Właśnie w aucie budowlańca odbyła się debata na temat pracowania w zawodzie. Podczas gdy ja i Arek uważaliśmy, że jak już się pracuje w danej branży, trzeba wykarmić rodzinę, do tego utrzymywać wiecznie marudzącą teściową, trzeba brać zlecenia takimi jakie są. Zawsze się trafi na palanta, który uważa, że dzięki pieniądzom może z fachowca zrobić służącego. Lensu zapierał się, że on, jako coacher, sam będzie sobie wybierać klientów (chce celować w coaching celebrytów, muzyków i innych), jak mu się nie spodobają, to nie weźmie ich zlecenia. Sam opis kierunku „Doradztwo filozoficzne i coaching” w jego wydaniu był zagmatwany i jak dla mnie idiotyczny. Według Lensa coaching, to szukanie rozwiązania problemu danej osoby i harmonii wewnętrznej, jednak bez końcowego rozwiązania problemu, ponieważ każdy musi mieć jakiś cel i drogę, a szukanie rozwiązania to właśnie to. Sorry, jak dla mnie, to zbyt dziwne i pokręcone. Jeżeli ktoś ma problem ze sobą- idzie do terapeuty, psychologa lub psychiatry. Dostaje leki, wygada się i idzie do domu. Choć ja zdecydowanie bardziej wolę iść się napić i pośmiać. To, że nie czuję sensu życia nie znaczy, że poszukiwanie sensu ten problem rozwiązuje. Po prostu musze znaleźć coś, co temu życiu nada sens- hobby, miłość, wymarzoną robotę.
Arek, jak i ja byliśmy w tej kwestii zgodni- jesteśmy realistami, a sprawa coachingu zalatuje nam nieco szukaniem dziury w całym. Naprawdę, nie mam nic do filozofii życiowej Lensa, jest gościem, którego pozytywna energia i optymizm mogą porwać nie jedną osobę. Jednak życie to nie bajka.
Po przejechaniu niemal 70% trasy, nasza podróż z Arkiem dobiegła końca, a to do czego po tym doszliśmy wraz z kierowcą było proste- idealizmem i marzycielstwem rodziny nie wykarmisz, a będąc studentem czegokolwiek, masz spore szanse na wylądowanie na polskim rusztowaniu, w Tajlandii. I na pewno wyjdziesz na tym lepiej, niż na wykładaniu na Uniwersytecie.



      Choć ja i Lens mieliśmy kompletnie inne poglądy, diametralnie odmienne spojrzenia na rzeczywistość, okazał się genialnym towarzyszem podróży. To jednak jest nic w porównaniu do uczucia, kiedy po zmarznięciu przy drodze, czekaniu na farta- nagle ktoś się zatrzymuje. Udało się! Zaraz zagrzejemy się w aucie, tirze, na pace w Reno Kangoo.

Rozwiązanie problemu z TV Trwam.

     Ostatnimi czasy dość często mam okazję brać udział w potyczkach słownych ze starymi znajomymi ze środowisk kościelnych. Kiedy widzę ich posty z linkami do prasy katolickiej, innych mediów i to co w nich jest to zaczynam zastanawiać się, czy lepiej płakać, czy śmiać się w głos?
Właśnie skończyłem czytać argumentację ZA przyznaniem miejscówki dla TV Trwam na multipleksie oraz słusznością walki z Rządem (uwaga!) "Parlamentarnego zespołu do spraw przeciwdziałania ateizacji Polski" o nadawanie, w komentarzach znajomego. Kolega twierdzi, że żyjąc w demokratycznym kraju, katolicy powinni mieć taką samą możliwość tworzenia mediów jak inne stacje. Co więcej, kolega wysnuł, że jako kraj katolicki, gdzie ochrzczonych jest ponad 95% polaków (niemożliwe...w tym posłowie!) Kościół ma prawo do głosu w sprawach polityki państwowej, bo na papierze większość narodu to Chrześcijanie-Katolicy. Napisał też:

"Jeżeli uznajemy w stu procentach definicję Arystotelesa odnośnie polityki , [...] " godziwa troska o dobro wspólne" to nie możemy zabronić katolikom ingerencji w sprawy polityczne , bo są oni częścią społeczeństwa(1) , (2) narodu tworzącego państwo ,dbają o dobro wspólne, a ludzie tworzą kościół(4). "

     Po pierwsze, wycieranie sobie gęby Arystotelesem, przy użyciu erystyki woła "o pomstę do nieba". Nie zapominajmy, że ten filozof odrzucał poznanie pozazmysłowe, mistyczne, "na wiarę". Jego długa broda zapewne może robić za młockarnię, tak szybko jego trup obraca się w grobie słysząc o tym, jak używa się jego słów. Nie wiem też do końca co ma godziwa troska o dobro wspólne do zezwolenia na emitowanie TV Trwam, która jest dobrem jedynie tych, którzy zarabiają na robieniu z PiS Obrońców Wiary oraz dobra WYŁĄCZNIE waszego jako wierzących.   
Autorze powyższego cytatu: po oglądaniu serwisów informacyjnych na tym kanale przez tydzień, jestem pewny, że rzetelność i wartość tych wiadomości mógłby obalić gimnazjalista pijący kawę ze Starbucksa.

Nie wiem też, jakim cudem z (1)"części społeczeństwa" (tej katolickiej) zrobiłeś (2)"dbający o dobro wspólne" naród, który to następnie nazwałeś (3) kościołem, dzięki czemu doszedłeś do tego, że ów ma prawo głosu w polityce RP. Racja, że jesteście częścią narodu, racja, że jesteście współodpowiedzialni za kraj, racja też, że tworzycie cześć państwa. Pomijając galimatias metody jaką do tego doszedłeś i idąc za Arystotelesem- powinniście zatem dbać o dobro WSZYSTKICH, nie tylko o wasz ogródek.
Po drugie, co do ilości katolików tworzących PAŃSTWO/NARÓD. Jak donosi ISKK (Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego) chodzących na mszę od 2011 roku mamy 40%, a tych, którzy przyjmują komunię 16%. Nowszych statystyk nie ma. Jak łatwo policzyć, ci ostatni to ok 6 mln 400 tys. wiernych. Wiadomą rzeczą jest to, że prawdziwy katolik ma obowiązek przystępowania do komunii w każdą niedzielę, więc taka jest wasza prawdziwa siła w ludziach. 
Wniosek: w 40 milionowym narodzie 84% ma KOŚCIÓŁ, JEZUSA, BISKUPÓW w dupie, tak więc jesteście moi drodzy w realnej mniejszości, ergo- możecie jedynie poszczekać w kwestii swojej siły przebicia demokratycznego.
Jakakolwiek próba powoływania się na statystyki ochrzczonych będzie budzić we mnie jedynie mieszankę politowania i śmiechu. 
Żeby sytuację uczynić zabawniejszą: kiedy się rodzimy, rach-ciach jesteśmy polewani wodą, żeby kościołowi jakoś słupki podkręcić, żeby mogli krzyczeć, jak bardzo katoliccy jesteśmy. Niech KK wróci do dawania sakramentów dorosłym, wyuczonym i świadomym, wtedy zobaczymy jak wielu katolików będzie można znaleźć w kraju. Jedyne co KK teraz ratuje to fakt zrobienia z chrztu kulturowej szopki, taka, ot tradycja, bez której sąsiad krzywo patrzy.
Dalej: jakim prawem KK próbuje używać demokracji i swojej (jak już wyżej napisałem- w 100% wyimaginowanej) większości w państwie, będąc INSTYTUCJĄ HIERARCHICZNĄ?!
Osobiście jestem za tym, żeby krzyż z sejmu wynieść do sejmowej kaplicy. W sejmie zajmujemy się sprawami państwowymi, w kościele- duchowymi.

Tak więc w tym miejscu pora na radę i rozwiązanie waszego problemu.

Jasne, że katolicy mogą mieć swoją własną stację TV! TO WOLNY KRAJ! Dokonałem paru wstępnych, prostych, obliczeń na kalkulatorach mocy, waluty i zerknąłem na wykaz anten i ich mocy z TVP.PL. 
Za 1 maybacha Rydzyka (ok miliona EURO w momencie kupna) można kupić ok  6000 anten nadawczych UHF o wspólnej mocy 150 kW, która pozwala na nadawanie na terenie nieco mniejszej wielkości niż Zielona Góra. Możecie, ALE SAMI ZA TO PŁAĆCIE. Pomyśleć tylko, jak wielu ludzi nawrócilibyście telewizją w zamian za kilkanaście biskupich limuzyn, rezydencji, hektarów ziem "odzyskanych".

Koniec końców (serio). Przeczytałem też, że nie ma ludzi doskonałych, każdy jest grzeszny i ułomny, w tym instytucja kościelna i " Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień".
Szkoda, że w homoseksualistów rzuca kamieniami instytucja chowająca pedofilów.


ŹRÓDŁA:
-kalkulatory i przelicznika możecie googlnąć.

sobota, 23 listopada 2013

Gruzjo nadchodzę! Oraz NFZowskie nauczanie.

            Urodziny Radia Egida uczyniły mnie niemal kompletnie niesprawnym. Kompletna dehydratacja organizmu, pobudka „na bombie” i w ten sposób o godzinie 13:00 pan Kac Królewski zapukał do wszystkich mięśni oraz organów. Wracając powoli do żywych pozwoliłem sobie na przypomnienie tego, co ostatnio zostało mi obwieszczone w akademikowej kuchni.
            Podczas hodowania pet-unii w kuchni, spotkałem kolejny raz uroczą osobę, płci żeńskiej oczywiście, ciemnoskórą i zebrałem się na próbę rozmowy. Okazało się, że jest to Gruzinka, która…uwaga! Ma licencjat z filologii polskiej, robiony w Gruzji. Teraz koleżanka polonistka robi u nas magisterkę. I tu padło pytanie: -Gdzie lepsze uniwerki? W Polsce? Odpowiedź strzeliła mnie w gębę. Okazuje się, że według naszych gruzińskich przyjaciół mamy wyjątkowo przestarzały system szkolnictwa wyższego, a jedyną rzeczą jaka zdecydowała o magisterce w Polsce to oswojenie się z językiem i wysokie stypendium.
            Momencik…Gruzja? Lepsze uniwersytety niż my, Polacy, Europejczycy? Tak bardzo zachodni? Czy aby mówimy o kraju gdzie Rosjanie nieco zasiedzieli się w Abchazji i Osetii?
Okazuję się, że tak jest, a na pewno według tamtejszych studentów, choć statystyki Polski są znacznie lepsze w edukacji. W tym roku wylądowaliśmy na wysokim dla nas, 14 miejscu w rankingu 50 państw o najlepszym poziomie nauczania. Od 2007 r dołożyliśmy 3 miliardy do szkolnictwa (z 3,8 mld na 6,8 mld) i mimo to uważają nas za zacofanych. Jest to dla mnie odkrycie niemal tak bolesne jak wczorajsze wysiadanie z linii N657, kiedy to na wpół zaspany, na wpół niestabilny pod względem nawodnienia i ilości magnezu w organizmie- wyrżnąłem przepotężnie o to metalowo-plasikowe coś nad schodkami. Gwiazdozbiory, które ujrzałem sięgają daleko poza możliwości teleskopu Huble’a i pojęcia o kosmosie NASA.
            Zaczepiając o inne uczelnie polskie- rzuciłem wczoraj okiem na parę studentek, które wraz ze mną czekał na zbawienny transport w stronę akademików. Po szybkiej wymianie zdań, dowiedziałem się, że studentki medycyny, po wypiciu pewnej ilości wody życia i złocistego, bardzo szczerze mówią o tym jak są uczone medycyny i obchodzenia się z pacjentem. Mówiąc wprost- koleżanki Magda i Alicja stwierdzili, że uczą je jak robić pacjentów w wała. Jak się szybko delikwentów pozbyć z gabinetu i skasować jak najwięcej. I dziwić się potem, że usługi NFZ przyprawiają o nowe choroby zamiast zajmować się aktualnymi. Wkurza mnie to nadzwyczajnie i cholernie, że nic się nie próbuje zmienić, a pacjentów z góry traktuje się jak brytyjskich żołnierzy pod koszarami- dekapitacją.
Jedyną fajną rzeczą jaka wynikła ze spotkania z owymi sympatycznymi paniami było obejrzenie sobie naprawdę sporej galerii zdjęć trupów, organów i innych. Sadole byliby wniebowzięci, najfajniejsza była na wpół zmumifikowana głowa delikwenta, który musiał odejść w pół słowa, bo resztki jego twarzy wyrażały żal i przerażenie za zapomnienie o pierwszej miesięcznicy swojego związku.

Słowem ostatnim, biorąc pod uwagę aktualny stan NFZ oraz to, że raczej się nic nie zmieni, przytoczę fragment gruzińskiego toastu.


            „Oby drzewa, z których zrobią wasze trumny- jeszcze nie zaczęły rosnąć!” Zdrowie Egidy!
----------------------------------

Chciałbym was wszystkich zaprosić na zaprzyjaźniony blog pewnej wspaniałej recenzentki!

sobota, 16 listopada 2013

Ludzie z akademika- kiedyś uratują wolność jednostki.

            Wiele cudownych rzeczy może Cię spotkać w akademiku. Na przykład, gdy idziesz na poranne posiedzenie, zaskoczy Cię wpadająca biegiem do sąsiedniej kabiny osoba płci żeńskiej, by rozpocząć zwrot pokarmu, tą mniej przyjemną stroną. Innym razem siedząc na luksusowej, ocieplanej papierem desce, usłyszysz coś, co zwali Cię z nóg. To też coś, co wydobywa się z ust, ale nie pochodzenia organicznego ze stacją główną w żołądku. Jest to śpiew, nucenie niosące się spod pryszniców. Nucenie w klimacie arabskim, przeciągłe śpiewy, głębokie spadki i wysokie tony jakby ta, która śpiewa, brała prysznic w jakimś odległym egzotycznym kraju. Spotkasz też ludzi różnych pod każdym względem. Jednorękiego bandytę zasuwającego na GuitarHero lepiej od wszystkich, małe, rude stworzenia robiące szpinak urywający smakiem narządy reporodukcyjne. Spotkasz też wysokie osoby infantylnie klaszczące w ręce, a siadujące z arcykapłanami bogów nordyckich, Ukrainki częstujące sushi, Litwinki kopiące z siłą armaty, przyszłe panie pedagog, które zupełnie przypadkowo zostają Twoją kompaniją na ten wieczór.
            Z cudownej sielanki wyrywa mnie wiadomość o skazaniu na 10 lat 21-letniego faceta z Kołobrzegu. Facetowi do domu wbiega dwóch gości, jeden w kominiarce, sprzedają cepa ojczymowi w/w, wprawiają matkę i siostrę w histerię. Główny bohater chwyta za nóż kuchenny i gnidy dziurawi, zabija na śmierć- jak mawia moja znajoma. I co? W obronie swojego domu, swojej rodziny, nie wolno stanąć, bo trzeba za to odsiedzieć 10 lat i jeszcze zapłacić matce napastnika 15 tysięcy zadośćuczynienia. Paranoja. W Ameryce, kraju z wieloletnimi tradycjami posiadania broni, za wejście na posesję, bez zgody właściciela, można odstrzelić takiemu głowę, wezwać policję i dostać psychologa, który pomoże uleczyć traumę. W Polsce za posiadanie broni palnej grozi kara, bo pozwolenie do jej noszenia mają jedynie obrońcy prawa, mundurowi, którzy na patrolu w trzyosobowym składzie spisują za przechodzenie po trawniku, pomimo tego, że po drugiej stronie ulicy trwa krwawa waśń rodzinna z udziałem okolicznych blokersów.
            Zamiast rozwijać demokrację, wolności obywatelskie- demokrację się sprowadza do ilości głosów za/przeciw kolejnym ograniczeniom owych wolności. Palaczom nie wolno palić, za niedługo wolno im będzie jedynie przemknąć po godzinie policyjnej do schowanego na końcu świata, zapuszczonego sklepiku, by nabyć tytoń. Oczywiście tak, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy unijnym ekspertom od samogaszących się papierosów i rzucania palenia, Ci będą stali przy drzwiach owego sklepu i aby wejść będziemy musieli odpowiedzieć na sfinksową zagadkę o nowej dyrektywie tytoniowej.
Żeby było zabawniej, palacze i niepalący już wkrótce, będą musieli kupować sedesy, które spuszczają nieczystości po koleżance studentce z kabiny obok- odpowiednią ilością wody. Rzecz jasna, wszystko w obronie klimatu i Płetwali Błękitnych.
            Mam widzenie. Przepływa przeze mnie strumień świadomości świata- widzę przyszłość. Widzę, jak ambasady alkoholu, jedzenia i napitków z ul. Mariackiej milkną o 22:00, bo produkują za dużo hałasu i CO2, niszczą nerwy buraków nienawidzących pozytywnych emocji i zabawy. Każdy, kto chce zapalić musi ustawić się w kolejce do budki obklejonej poradami lekarzy euro-specjalistów i zdjęciami zniszczonych płuc. Ostatnim bastionem libacji, zabaw, wolności i palenia gdzie popadnie- będą akademiki. Tylko tutaj nic nie wskórają Rady Europy, lekarze i tłuste łapy urzędników chcący zabrać nam to, co sprawia, że życie jest trochę mniej nudne niż zwyczajowo w Polsce jest.

            

poniedziałek, 11 listopada 2013

Patrioci-idioci i inne myśli marszowe.

            Zasada jest taka. Jeśli nie mam nic do powiedzenia w danej sprawie- nie odzywam się. Jednak dziś po raz kolejny udowodniono, że świat zaczynają zalewać fale idiotów maści wszelakiej. Fanatycy religijni są na pierwszym planie niemalże codziennie, katolicy pod krzyżem, muzułmanie pod rzeźnią, żydzi w masonerii.
Fanatyk musi udowodnić fanatykowi innej ekipy, kto jest bardziej fanatyczny. Wszystko byłoby w porządku, gdyby urządzili sobie konkurs w modleniu się na czas, lub maraton w czytaniu swej świętej księgi. Jeśli by tak było…o Raju, Idyllo, ziemio niebiańska. Niestety, gorzej jeśli fanatyzm religijny miesza się z fanatyzmem poglądowym/politycznym. Taką mieszankę nazywam kulturalnie mahometanizmem. Koran to prawo, Koran to poglądy i na końcu- Koran to polityka. Dzięki tejże świętej księdze: kobiety przebierają się za Bukę z Muminków, malutkie arabiątka bawią się w „porwij niewiernego” i „utnij, utnij łapcie”, a mężczyźni noszą brody, w których chowają zapasowe magazynki z amunicją kaliber 7.62.
Problem w tym, że nasza europejska kultura, wywodząca się głównie z Chrześcijaństwa i Cesarstwa Rzymskiego zaczyna iść podobnym śladem. Bóg, honor, ojczyzna. Najpiękniejsze motto jakie można dla Polski wymyślić. Szkoda, że Boga, który przez Jezusa głosił „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” plącze się w regularne mordobicia w imię poglądów politycznych, które (jak sądzę) Bóg ma głęboko w swej boskiej okrężnicy (pod warunkiem, że takową ma). Honor- w wersji pasywnej sprowadza się do dumnego niesienia flagi państwowej, obwieszczając swoje pochodzenie, jedność z narodem i ideami, które ten naród kreował przez wielki. W wersji aktywnej- sprowadza się do jakże honorowego butowania kogoś, kto „nie jest nasz” lub jest policjantem, który ma strzec wejścia do uliczki, którą marsz nie ma prawa przejść. Ojczyzna- weterani i ludzi, którzy za kraj walczyli przewracają się w grobach widząc co się dzieje i słysząc petardy, które niosą się po ulicach echem jak wystrzały z broni automatycznej.
Marsz Niepodległości? Jasne, świetny pomysł. Jesteśmy polakami, pamiętajmy o historii! Weźmy flagi, proporce, kotyliony, śpiewniki z piosenkami patriotycznymi i zróbmy przemarsz przez stolicę, tą którą po wojnie odbudowywała cała Polska. Nie zapominajmy o kominiarkach, chustach i maskach, aby multi-kulti sąsiedzi nie wytykali nas palcami za nasz patriotyzm. Pamiętajmy też, by zabrać kilka rzeczy niezbędnych do obwieszczania i perswadowania naszych poglądów i uczuć patriotycznych, kastecik może? Albo jakaś pałeczka teleskopowa? Nie…lepiej nie nosić ze sobą ciężkich rzeczy, bo spowolni to radosny marsza. Lepiej oddajmy cześć polskiej ziemi i użyjmy tego co na niej leży lub ewentualnie jest w nią wbite. Bruk? Kamień? Spoko- da radę kolego, patrioto!
Tak na serio- takie pochody mają swoje miejsce, powinny się odbywać hucznie i z fetą godną królewskich ślubów w średniowieczu. Na nasze nieszczęście, od paru lat pochód z okazji Dnia Niepodległości zawłaszczyli sobie w mediach (czyli wszędzie) idioci-patrioci. Siedząc dziś u babci podziwiałem wraz z seniorką rodu wyczyny paru grup miłujących ojczyznę. Razem z babcią prześcigaliśmy się w pomysłach na zaprowadzenie spokoju w takim pochodzie, które wam przedstawię:
-każdy zamaskowany winien dostać pałą przez łeb
-każdy z racą winien dostać pałą przez łeb
-każda ekipa w barwach innych niż biało-czerwone winna dostać pałą przez łeb.
-każdy drący swoje poglądy polityczne podczas święta WSZYSTKICH Polaków winien dostać pałą przez łeb.
W razie większych zamieszek:
            -każda grupa robiąca syf, gdy porządni obywatele idą sobie z flagami, winna zostać spałowana i dostarczona do obozu pracy, przy jakiejś autostradzie, która przez bezczelne małe krasnoludki jest non stop niszczona lub opóźniana w wykończeniu.
            -każdy, kto użyje czegokolwiek mogącego zrobić krzywdę innemu człowiekowi winien tą rzecz mieć wsadzoną głęboko w odbyt, a następnie wysłany do obozu w/w.
Czemu nie spożytkować takich zamaskowanych baranów, by swoją nieograniczoną inteligencją siłą bronili kraju? Podjeżdża do wojujących patriotów, odważnych, mężnych i nieustraszonych wielka ciężarówka z naczepą. Policjanci doganiają uciekających w popłochu patriotów, którzy wieją, bo nie chcą jedynie robić mundurowym roboty z szacunku do nich. Wsadzamy takich na naczepy i wywozimy do obozu szkoleniowego. Tam przechodzą pełne szkolenie bojowe, otrzymują mundur, broń, żołd, stare wojsko prowadzi zajęcia wyrównawcze dla mniej pojętnych uczniów i…oto mamy silną, zawodową armię. Taką, która za ojczyznę życie odda, posłusznie i bezwzględnie będzie wykonywać rozkazy kogoś z większą naszywką flagi RP na ramieniu. Co więcej- taka armia z radością spożytkuje swoją nienawiść do inności, na przykład przeciwko talibom. Podobno w Afganistanie i tamtejszych stronach jeszcze żaden kraj nie odniósł zwycięstwa, łącznie ze Związkiem Radzieckim. Dlaczego? Ponieważ nie mieli naszej tajnej broni- kiboli-żołnierzy. Strzeżcie się muzułmanie, bo gdy naszych chłopców z oddziału „Legia W.” lub oddziału „Ruch Ch.” wypuścić na wasze tereny, to żadna koza, żaden Allah i Mahomet nie będą bezpieczni przez czas dłuższy niż potrzebny na dobiegnięcie oddziałów do meczetu. Kiedy to się stanie, sam Allah da się ochrzcić, świeżo wyświęconemu ks. Mahometowi.
           
PS: szacunek i pozdrowienia dla tych wszystkich, którzy po prostu przeszli ulicami swoich miast będąc dumnymi z tych dwóch zszytych kawałków materiału. Białego i czerwonego.