sobota, 30 listopada 2013

Autostopem! Cz. 1



            Tydzień temu siedziałem w pokoju i zastanawiałem się, jak do diaska dostać się do Zakopanego bez uszczerbku na portfelu. Ani PKS ani PKP jakoś nie chciały oszczędzić mojego portfela, a ja musiałem się szybko decydować. Pośród maili od koordynatorki wyjazdu znalazłem jedną odpowiedź, w której przeczytałem: „ja jadę stopem, jeśli ktoś chce to prv”.
            Powiem szczerze, że moja jedyna autostopowa przygoda miała miejsce na trasie Ligota Panewnicka- Dworzec PKP. Jedyny poranny autobus na dworzec, gdzie mieliśmy spotkać się ze znajomymi, by pojechać w Beskid Śląski- nie przyjechał. I co zrobić? Wracać do domu? I od niechcenia wyciągnąłem „kciuka” na przystanku. Pierwszy kierowca, który przejeżdżał, zatrzymał się i uratował mój górski weekend. Jednak raczej nie nazwałbym tego prawdziwą podróżą autostopem, a fartowną podwózką.
            Teraz zdecydowałem się, że trzeba spróbować prawdziwego hitch-hiking’u.
W ten oto sposób, w sobotę, po spożyciu kuraka z rożna na masce Poloneza pod Gugalandrem, (zapomniałem, że mamy sobotę i z kawki nici!) spotkałem się z Lensem na stacji benzynowej przy wjeździe na A4.

Arek.
Już po 3 próbie zagadania kierowcy na stacji udało się znaleźć podwózkę. Arek wracał właśnie na weekend, a blachy z Nowego Targu dobrze rokowały. Okazał się, że zabierze nas w okolice Rabki-Zdrój, skąd jest już rzut mokrym beretem do naszego celu- Białego Dunajca.
Nasz kierowca był facetem ok. 35-40 lat. Niedoszły student prawa Uniwersytetu Śląskiego, przez chwilę student Politechniki Śląskiej, wylądował koniec końców w Akademii Ekonomicznej. Oczywiście, że nie pracuje aktualnie w zawodzie. Teraz ma własną firmę, zajmuje się dostawą i produkcją konstrukcji stalowych.
Nagle okazuje się, że jedziemy z facetem, który pracując w różnych firmach, zajmując się budowlanką, zjeździł Rosję, Chiny, Tajlandię, USA, Kanadę i całą Europę.
Gość zniszczył wszelkie stereotypy odnośnie budowlańca- buraka, marudy, szwagra od kładzenia kafelek . Co więcej, facet biegle władał niemieckim i czeskim.
Właśnie w aucie budowlańca odbyła się debata na temat pracowania w zawodzie. Podczas gdy ja i Arek uważaliśmy, że jak już się pracuje w danej branży, trzeba wykarmić rodzinę, do tego utrzymywać wiecznie marudzącą teściową, trzeba brać zlecenia takimi jakie są. Zawsze się trafi na palanta, który uważa, że dzięki pieniądzom może z fachowca zrobić służącego. Lensu zapierał się, że on, jako coacher, sam będzie sobie wybierać klientów (chce celować w coaching celebrytów, muzyków i innych), jak mu się nie spodobają, to nie weźmie ich zlecenia. Sam opis kierunku „Doradztwo filozoficzne i coaching” w jego wydaniu był zagmatwany i jak dla mnie idiotyczny. Według Lensa coaching, to szukanie rozwiązania problemu danej osoby i harmonii wewnętrznej, jednak bez końcowego rozwiązania problemu, ponieważ każdy musi mieć jakiś cel i drogę, a szukanie rozwiązania to właśnie to. Sorry, jak dla mnie, to zbyt dziwne i pokręcone. Jeżeli ktoś ma problem ze sobą- idzie do terapeuty, psychologa lub psychiatry. Dostaje leki, wygada się i idzie do domu. Choć ja zdecydowanie bardziej wolę iść się napić i pośmiać. To, że nie czuję sensu życia nie znaczy, że poszukiwanie sensu ten problem rozwiązuje. Po prostu musze znaleźć coś, co temu życiu nada sens- hobby, miłość, wymarzoną robotę.
Arek, jak i ja byliśmy w tej kwestii zgodni- jesteśmy realistami, a sprawa coachingu zalatuje nam nieco szukaniem dziury w całym. Naprawdę, nie mam nic do filozofii życiowej Lensa, jest gościem, którego pozytywna energia i optymizm mogą porwać nie jedną osobę. Jednak życie to nie bajka.
Po przejechaniu niemal 70% trasy, nasza podróż z Arkiem dobiegła końca, a to do czego po tym doszliśmy wraz z kierowcą było proste- idealizmem i marzycielstwem rodziny nie wykarmisz, a będąc studentem czegokolwiek, masz spore szanse na wylądowanie na polskim rusztowaniu, w Tajlandii. I na pewno wyjdziesz na tym lepiej, niż na wykładaniu na Uniwersytecie.



      Choć ja i Lens mieliśmy kompletnie inne poglądy, diametralnie odmienne spojrzenia na rzeczywistość, okazał się genialnym towarzyszem podróży. To jednak jest nic w porównaniu do uczucia, kiedy po zmarznięciu przy drodze, czekaniu na farta- nagle ktoś się zatrzymuje. Udało się! Zaraz zagrzejemy się w aucie, tirze, na pace w Reno Kangoo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz