sobota, 16 listopada 2013

Ludzie z akademika- kiedyś uratują wolność jednostki.

            Wiele cudownych rzeczy może Cię spotkać w akademiku. Na przykład, gdy idziesz na poranne posiedzenie, zaskoczy Cię wpadająca biegiem do sąsiedniej kabiny osoba płci żeńskiej, by rozpocząć zwrot pokarmu, tą mniej przyjemną stroną. Innym razem siedząc na luksusowej, ocieplanej papierem desce, usłyszysz coś, co zwali Cię z nóg. To też coś, co wydobywa się z ust, ale nie pochodzenia organicznego ze stacją główną w żołądku. Jest to śpiew, nucenie niosące się spod pryszniców. Nucenie w klimacie arabskim, przeciągłe śpiewy, głębokie spadki i wysokie tony jakby ta, która śpiewa, brała prysznic w jakimś odległym egzotycznym kraju. Spotkasz też ludzi różnych pod każdym względem. Jednorękiego bandytę zasuwającego na GuitarHero lepiej od wszystkich, małe, rude stworzenia robiące szpinak urywający smakiem narządy reporodukcyjne. Spotkasz też wysokie osoby infantylnie klaszczące w ręce, a siadujące z arcykapłanami bogów nordyckich, Ukrainki częstujące sushi, Litwinki kopiące z siłą armaty, przyszłe panie pedagog, które zupełnie przypadkowo zostają Twoją kompaniją na ten wieczór.
            Z cudownej sielanki wyrywa mnie wiadomość o skazaniu na 10 lat 21-letniego faceta z Kołobrzegu. Facetowi do domu wbiega dwóch gości, jeden w kominiarce, sprzedają cepa ojczymowi w/w, wprawiają matkę i siostrę w histerię. Główny bohater chwyta za nóż kuchenny i gnidy dziurawi, zabija na śmierć- jak mawia moja znajoma. I co? W obronie swojego domu, swojej rodziny, nie wolno stanąć, bo trzeba za to odsiedzieć 10 lat i jeszcze zapłacić matce napastnika 15 tysięcy zadośćuczynienia. Paranoja. W Ameryce, kraju z wieloletnimi tradycjami posiadania broni, za wejście na posesję, bez zgody właściciela, można odstrzelić takiemu głowę, wezwać policję i dostać psychologa, który pomoże uleczyć traumę. W Polsce za posiadanie broni palnej grozi kara, bo pozwolenie do jej noszenia mają jedynie obrońcy prawa, mundurowi, którzy na patrolu w trzyosobowym składzie spisują za przechodzenie po trawniku, pomimo tego, że po drugiej stronie ulicy trwa krwawa waśń rodzinna z udziałem okolicznych blokersów.
            Zamiast rozwijać demokrację, wolności obywatelskie- demokrację się sprowadza do ilości głosów za/przeciw kolejnym ograniczeniom owych wolności. Palaczom nie wolno palić, za niedługo wolno im będzie jedynie przemknąć po godzinie policyjnej do schowanego na końcu świata, zapuszczonego sklepiku, by nabyć tytoń. Oczywiście tak, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy unijnym ekspertom od samogaszących się papierosów i rzucania palenia, Ci będą stali przy drzwiach owego sklepu i aby wejść będziemy musieli odpowiedzieć na sfinksową zagadkę o nowej dyrektywie tytoniowej.
Żeby było zabawniej, palacze i niepalący już wkrótce, będą musieli kupować sedesy, które spuszczają nieczystości po koleżance studentce z kabiny obok- odpowiednią ilością wody. Rzecz jasna, wszystko w obronie klimatu i Płetwali Błękitnych.
            Mam widzenie. Przepływa przeze mnie strumień świadomości świata- widzę przyszłość. Widzę, jak ambasady alkoholu, jedzenia i napitków z ul. Mariackiej milkną o 22:00, bo produkują za dużo hałasu i CO2, niszczą nerwy buraków nienawidzących pozytywnych emocji i zabawy. Każdy, kto chce zapalić musi ustawić się w kolejce do budki obklejonej poradami lekarzy euro-specjalistów i zdjęciami zniszczonych płuc. Ostatnim bastionem libacji, zabaw, wolności i palenia gdzie popadnie- będą akademiki. Tylko tutaj nic nie wskórają Rady Europy, lekarze i tłuste łapy urzędników chcący zabrać nam to, co sprawia, że życie jest trochę mniej nudne niż zwyczajowo w Polsce jest.

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz