poniedziałek, 27 maja 2013

Opowieść Gotycka- Prolog i ROZDZIAŁ I.

Praca na "Sztukę pisania". 7 rozdziałów, prolog i epilog. W związku z wielką ilością czytania (jakieś 18 stron czcionką 12) będę wrzucał po kawałku raz na czas.

PROLOG.
Pośród wielu ziem polskich można spotkać dziwy, historie, legendy co skórę przebijają strachem wpuszczając w nią jad, który paniką i szaleństwem zaraża dusze i umysł. Słyszeć i czytać można o bazyliszku, którego spojrzenie zmieniało istoty żywe w kamień gdy tylko w ich oczach pojawi się odbicie oczu bestii. Od dziadów pradawnych, poprzez usta następców usłyszymy o okrutniku Popielu, którego do kości zjadły myszy w akompaniamencie pękającej od przesączonych bólem krzyków krtani. Jednak w tym wszystkim zapominamy o ciarkach i przeczuciach, które z nieznanych nam powodów nas zajmują, których istnienia i genesis w miejscu gdzie stawiamy krok nie sposób poznać. Są to historie starsze niż uświęcona woda co spadła na Mieszka i Dobrawę, a których złe emocje i siły zawiązały z miejscami pakt wiecznej obecności, choćby ich pochodzenia zapomniano.
Tam gdzie kroki ludzkie stawiane są na górze zwaną Górą Świętej Anny, niegdyś Górze św. Jerzego, na bogobojnej ziemi śląskiej od XV stulecia żył człowiek osiadle. Początkowo górę zdobiła nieduża kaplica, wkrótce na samym początku tegóż wieku z nakazu panów Poręby, Żyrowej i Leśnicy- Krzysztofa i Mikołaja Strzelów, stanęła świątynia pod wezwaniem św. Jerzego.
W kilka lat później z nieodległej parafii Ujazdowskiej na wzgórze przybyła Anna. Anna wyryta dłutem i uświęcona Bogiem figura drewnianej pani świętej, poprzez którą Jezus Chryst zsyłał wiernym krzyżowi łaski i cuda.
Po przebyciu boru starego, gęstego, co skórę i umysł wędrowcy w pierwszym wrażeniu przeszywa mrozem, znanym jedynie starym bogom nordów i german, wyjeżdża się na osadzony na niedużym wzniesieniu plac. Z niego to kopyta i ludzkie stopy kierują się ku bramie surowej choć niskiej, ciosanej ze skały starej jak wierzenia Słowian, zniszczonej jak moralność starych weteranów, którzy widzieli krwi więcej niż promieni słońca. Zameczek zwany przez niektórych Warownią Chramową prezentował się niezbyt wzniośle, nie sposób znaleźć w nim piękna ni brzydoty, nie sposób go ocenić, ot skały wykute i zamieszkane. Jedynie nieliczni wędrowcy, Ci co widzieli zarówno piękność i błogosławieństwa ludzkiego żywota jak i nędzę ducha i ciała, wyczuwali nieznaną nikomu woń. Woń ta z jednej strony jak świeża krew wodziła nosem wędrowców niczym samotnego, starego wilka, z drugiej nasycał mięśnie, kości i cielesność niechęciom, brakiem sił i słabością. Nikt kto widział Chramową i miał duszę na tyle otwartą by poczuć te swądy zdradzieckie nie zawrócił bowiem znaną prawdą jest to, że najmądrzejszych tego świata bardziej pociąga i rozsierdza brak wiedzy o czymś niż ostrzeżenia dusz potępionych i błagania przodków z zaświatów.

W te zaś strony w dwadzieścia dwa lata po swym pierwszym krzyku zwiastującym życie, ku sakralnym zabudowaniom zmierzał Gniewosz Kowal.

Rozdział I.
Gniewosz zwany w kuźni Boguckiej Gniewoszem Kowalem zmierzał ku górze, krok w krok za zachodzącym słońcem. Wstąpił do pierwszej karczmy jaka nawinęła się jego oczom. Mimo, że widział pierwsze chałupy i obłocone niczym chlewy miejsca, które właściciele śmią zwać warsztatami nie zechciałwstąpić do wsi. Otworzył drzwi z dech i wszedł.
Zasiadł na ławie w najmniej ogrzanym ogniskiem kącie, przywołał najobrzydliwszego pachołka karczmarza jakiego nadażyło mu się ujrzeć i nakazał podać sobie kurczę i dzban wody.
-Płać chłopie, com ja jakiś tępy co by jadło podawać przed poczuciem monety w ręce?- dziwnie tak chamskie słowa w ustach i głosiku co jeszcze nie zmężniał zabrzmiały w uszach kowala.
-Chłop? Chyba nie do mnie kierujesz się z tymi słowami młodzieńcze. Przynieś com kazał.-wstał z tymi słowami, wyciągnął błyszczącą monetę i rzucił nią w pachołka. Ten z panicznym kwikiem ruszył się by ją złapać. Gdy złoto ogrzało jego dłoń pobiegł do karczmarza i z zachwytu rzucając na boki plwociną wydukał chęci gościa i pokazał monetę. Nim karczmarz, żylasty trup co go chyba jedynie skąpstwo i rozrzutność żony na świecie trzymały, złapał obrzydliwy pomiot, którego miał zwać synem, ten niespodziewanie zręcznie ruszył między ławami i wybiegł jakoby znał wszystko na pamięć. Kowal spojrzał na karczmarza i skinął głową ponaglająco.
Trup-karczmarz widząc, iż gość do biedoty nie należy jak najszybciej podał kurczę na najlepszym, najmniej wyszczerbionym talerzu i dzban wody, po którą kopniakami posłał żonę do studni sąsiada. Żona nie śmiałą wychylić się zza lady. Kradnąca wodę kobieta , znacznie lepszą od tego co sama pije a jej mężulek zwie szczynami z płytkich kałuż nie zdążyła jeszcze otrzeć twarzy z błota i krwi po tym jak za powolność zebrała kijem zdjętym ledwo z krzyża po gębie.
Powolne kęsy zaczęły zadowalać bebechy gościa, choć ciało kurczęcia niemal przesiąkło smakiem chlewu, w którym biegało. Tłuszcz spłynął mu po brodzie za kolejnym wbiciem zębów w mięso. Ciepłe strużki spływały po zarośniętej twarzy i kapała na starą koszulę i krok sztywnych brudem spodni.
"Jeszcze zapach...Brakuje mi jeszcze zapachu"- cienkie strumienie myśli rozbijały się echem pod przymkniętymi oczami wędrowcy. Wtem nieboszczyk-gospodarz podszedł i w pogardzie mając samego siebie, ukorzył się wyimaginowanym garbem i najsłodziej jak jego pysk dziki i osmolony mógł rzekł:
-A zapłata paniczyku? Boście pewno paniczyk co pod szmatą chodzi by uciec. Pewno knechty albo wojaki panów naszych cię szukają! Płać za żarcie bo wezwę spod klasztoru takich co bez pytania łapę rąbią!
-Zapłatę dałem chłopcu, któregoś nie upilnował, nie bądź pazerny bo takich pierwszych Bóg kara.
-Chłopcu? Nie widziałem! Nie znam! W gospodzie płaci się gospodarzowi a nie byle nosicielowi rynsztokowego łajna na gębie co się za posłańca podaje! Płać!
Rzucił kowal na stół sakwę i powiadomił gospodarza, iż zna jej ciężar, zostawia ją pod zastaw a i zaraz sam wróci, przestrzegł, że jak choćby monety braknie czy nitki co sakwę w całości trzyma to ni grosza nie zostawi w karczmie, acz jeśli doczeka sakwa jego powrotu, bez uszczerbku na wnętrzności- zapłaci jak w gospodzie krakowskiej.
Zwalista postać wyszła z karczmy by wrócić w piętnaście zdrowasiek później targając za sobą dziko rzucającą się świnię. Wszedł bez śladu emocji na twarzy, rzucił ścierwem pod ognisko.
-Czy zabrałeś moją zapłatę za jadło?- plunął nienawistnym tonem w wijącą się postać- Czy już poznajesz to ścierwo, chamie, com je zza chałupy przytargał?!
Trup-gospodarz pobladł tak, że widać było już jedynie niezdrowe zielonkawe żyły na jego grdyce. Zza lady wyrosła gospodyni, młodej twarzy kobieta, choć siwa od lat katowania. Zlękniona, jedynie szatańskim głosem gościa uwolniła się spod strachu przed mężem. Ścierwo przy płomieniach kwiliło i dziwacznie próbowało wydawać z siebie dźwięki będące pewnie krzykiem. Kończyny bezładnie próbowały się poruszać co na tle ognia prezentowało się ogólnie jak tłusta larwa miotająca się przed zdeptaniem.
Kowal podszedł do lady, włożył przerośniętą, prawie czarną łapę we własne gardło i zwymiotował swój posiłek obryzgując gospodarzową. Wrośnięci w ziemię postacie,  patrzały na to i jak zaklęte nic nie umiały zrobić.
Gniewosz po tym czynie otarł usta, podszedł do ognia i ręką podniósł chłopaka. Dopiero teraz widać było jego powyginane i przebite własnymi kośćmi członki, z ust jego zaś zwisał gruby srebrny łańcuch zmieszany z krwią i ostatnimi zębami pachołka. Chwycił wolną ręką prawicę larwy i poprzez jej palce złapał czerwony opał z ogniska. Dziki wrzask zatrząsł wszystkim co do drzazgi. Na widok ten matka rzuciła się na kolana wydając z siebie nieskładne słowa błagań. Te jednak już nie dochodziły uszu gościa ani męża, któremu strach odebrał zmysły i władzę nad własną fizjologią. Niosąc tak chłopca podszedł do gospodarza. Po izbie rozeszła się woń smażonego mięsa. Puścił rękę chłopaka, z której spadła na stopę jego ojca rozgrzana węglina.
Gniewosz wciągnął w nozdrza lubo zapach i wolną już ręką uderzył syna karczmarza w krtań, po czym rzucił wierzgające w agonii ciało pod oczy matki. Nim zmysły gospodarza kazały mu uciekać przed samym szatanem, Gniewosz złapał go za kark, zatargał do ognia.
-Czyż nie mówiłem, że pazernego kara pierwsza dosięgnie? Słyszysz jak dzieło twych lędźwi dogorywa? Taka jest za to kara. Jednak tobie należy się osobna, taka która ogrzeje twoje nieludzkie serce pozbawione ciepła duszy.
Z tymi słowami zgiął kark karczmarza i wraził ją prosto w płomienie i węgle. Ani dźwięk nie wyszedł z ust palonego. Zmarł gdy poczuł pierwsze ognie. Jego tchórzliwa dusza w lęku uleciała z ciała.
-Kobieto a czy ty jesteś jak oni?- zapytał spokojnie jakby dopiero wstał od posiłku. Kobieta żelaznymi słowy oprawcy zmusiła się by przecząco poruszyć głową.
-Więc ni słowa nie powiesz nigdzie? Może jednak zechcesz podejść do mnie i doradzę ci jak to zrobić?
Po tych słowach zerwała się siwa kobieta by podbiec do lady, wyciągnąć przed zęby język i uderzyć od góry szczęką w ladę. Obrzydliwe plaśnięcie przeszyło izbę, by po tym czynie kobieta podniosła swój język i rzuciła w miejsce gdzie dopiekała się twarz już prawdziwego trupa. Uśmiechnęła się obłąkańczo zakrwawionymi ustami do gościa.
"Jest i zapach...Po wieczerzałem"- wyszedł z gospody zabierając sakwę, Gniewosz Kowal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz