Wiele cudownych
rzeczy może Cię spotkać w akademiku. Na przykład, gdy idziesz na poranne
posiedzenie, zaskoczy Cię wpadająca biegiem do sąsiedniej kabiny osoba płci
żeńskiej, by rozpocząć zwrot pokarmu, tą mniej przyjemną stroną. Innym razem
siedząc na luksusowej, ocieplanej papierem desce, usłyszysz coś, co zwali Cię z
nóg. To też coś, co wydobywa się z ust, ale nie pochodzenia organicznego ze
stacją główną w żołądku. Jest to śpiew, nucenie niosące się spod pryszniców.
Nucenie w klimacie arabskim, przeciągłe śpiewy, głębokie spadki i wysokie tony
jakby ta, która śpiewa, brała prysznic w jakimś odległym egzotycznym kraju.
Spotkasz też ludzi różnych pod każdym względem. Jednorękiego bandytę
zasuwającego na GuitarHero lepiej od wszystkich, małe, rude stworzenia robiące
szpinak urywający smakiem narządy reporodukcyjne. Spotkasz też wysokie osoby
infantylnie klaszczące w ręce, a siadujące z arcykapłanami bogów nordyckich, Ukrainki
częstujące sushi, Litwinki kopiące z siłą armaty, przyszłe panie pedagog, które
zupełnie przypadkowo zostają Twoją kompaniją na ten wieczór.
Z cudownej
sielanki wyrywa mnie wiadomość o skazaniu na 10 lat 21-letniego faceta z
Kołobrzegu. Facetowi do domu wbiega dwóch gości, jeden w kominiarce, sprzedają
cepa ojczymowi w/w, wprawiają matkę i siostrę w histerię. Główny bohater chwyta
za nóż kuchenny i gnidy dziurawi, zabija na śmierć- jak mawia moja znajoma. I
co? W obronie swojego domu, swojej rodziny, nie wolno stanąć, bo trzeba za to
odsiedzieć 10 lat i jeszcze zapłacić matce napastnika 15 tysięcy
zadośćuczynienia. Paranoja. W Ameryce, kraju z wieloletnimi tradycjami
posiadania broni, za wejście na posesję, bez zgody właściciela, można odstrzelić takiemu
głowę, wezwać policję i dostać psychologa, który pomoże uleczyć traumę. W
Polsce za posiadanie broni palnej grozi kara, bo pozwolenie do jej noszenia
mają jedynie obrońcy prawa, mundurowi, którzy na patrolu w trzyosobowym
składzie spisują za przechodzenie po trawniku, pomimo tego, że po drugiej
stronie ulicy trwa krwawa waśń rodzinna z udziałem okolicznych blokersów.
Zamiast
rozwijać demokrację, wolności obywatelskie- demokrację się sprowadza do ilości
głosów za/przeciw kolejnym ograniczeniom owych wolności. Palaczom nie wolno
palić, za niedługo wolno im będzie jedynie przemknąć po godzinie policyjnej do
schowanego na końcu świata, zapuszczonego sklepiku, by nabyć tytoń. Oczywiście
tak, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy unijnym ekspertom od samogaszących
się papierosów i rzucania palenia, Ci będą stali przy drzwiach owego sklepu i
aby wejść będziemy musieli odpowiedzieć na sfinksową zagadkę o nowej dyrektywie
tytoniowej.
Żeby było zabawniej, palacze i niepalący już wkrótce, będą
musieli kupować sedesy, które spuszczają nieczystości po koleżance studentce z
kabiny obok- odpowiednią ilością wody. Rzecz jasna, wszystko w obronie klimatu i
Płetwali Błękitnych.
Mam widzenie.
Przepływa przeze mnie strumień świadomości świata- widzę przyszłość. Widzę, jak
ambasady alkoholu, jedzenia i napitków z ul. Mariackiej milkną o 22:00, bo
produkują za dużo hałasu i CO2, niszczą nerwy buraków nienawidzących
pozytywnych emocji i zabawy. Każdy, kto chce zapalić musi ustawić się w kolejce
do budki obklejonej poradami lekarzy euro-specjalistów i zdjęciami zniszczonych
płuc. Ostatnim bastionem libacji, zabaw, wolności i palenia gdzie popadnie- będą
akademiki. Tylko tutaj nic nie wskórają Rady Europy, lekarze i tłuste łapy
urzędników chcący zabrać nam to, co sprawia, że życie jest trochę mniej nudne
niż zwyczajowo w Polsce jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz